Tajemnicza koperta wciąż nie dawała mu spokoju. Z jednej strony pragnął poznać jej zawartość, lecz z drugiej chciał wymazać jej istnienie ze swojej świadomości. W końcu nie wytrzymał. Wysypał wszystko, co zawierała na stół kuchenny. Przed jego obliczem wyłoniły się dziesiątki zdjęć z nim samym w roli głównej. Opadł bez sił na pobliskie krzesło, będąc pod wpływem ogromnego szoku. Do ręki wziął jednak jedynie jedno zdjęcie, które wyróżniło się w tłumie dowodów jego uczynków. Nie był już w stanie powstrzymać łez. Teraz, dopiero teraz zrozumiał wszystko. Pragnął wyciągnąć telefon i zadzwonić do ukochanej, wytłumaczyć się, zrobić cokolwiek. Uprzedził go jednak dźwięk nadchodzącego połączenia.
- Słucham? - odebrał ze zdziwieniem, wiedząc, że nie zna numeru swojego rozmówcy.
- Dzień dobry, nazywam się Chloe Werner i jestem lekarzem Pana narzeczonej. Prosiła, by poinformować Pana, że..
- Niech przekaże Pani Irinie, że dla mnie może nawet zdychać, a w szpitalu i tak mnie nie zobaczy. - warknął, przerywając lekarce. Nie zamierzał ciągnąć dalej tej konwersacji, z całego serca nienawidził Iriny, całej Rosji i wszystkiego, co związane było z jej osobą.
- My chyba się nie zrozumieliśmy, jestem lekarzem Pani Suarez. - obwieściła nagle, sprawiając, że serce piłkarza zabiło milion razy mocniej.
- Shanti? Ale przecież ona jest zdrowa, ona nie potrzebuje żadnego lekarza, jej nic nie jest.. - powtarzał jak mantrę, starając się wywróżyć sobie właśnie taką rzeczywistość.
- Pana narzeczona miała wypadek, na szczęście niegroźny, ale musieliśmy wykonać niezbędne badania. Sam Pan rozumie, że w jej stanie to konieczne. Nie możemy ryzykować. - wytłumaczyła spokojnym głosem.
- Co miała?! - wrzasnął do słuchawki. - Gdzie ten szpital? - dodał już ciszej, starając się wziąć kilka wdechów na opanowanie nerwów. Szybkim ruchem chwycił kluczyki do Ferrari z zamiarem opuszczenia domostwa. Zostawił jeszcze tylko kartkę adresowaną do synów, by nie musieli się martwić jego nagłym zniknięciem.
- Niech Pan przyjedzie do szpitala w centrum, tego niedaleko banku głównego. Porozmawiamy na miejscu, to nie jest sprawa na telefon. - usłyszał jeszcze z ust kobiety. Nie miał już sił na odpowiedzi. Wparował do czerwonego auta, rzucił telefon na siedzenie obok. Nie miał czasu do stracenia. Musiał być przy swojej ukochanej, chronić ją przed otaczającym światem. Ruszył z piskiem opon, przy okazji niemalże parkując w basenie.
Na miejscu był już 20 minut później. Może było to spowodowane bliskością szpitala, a może jego popisowym slalomem, to nie było istotne. Biegiem skierował się do gabinetu doktor Werner. Do środka wpadł zdyszany i z każdą sekundą coraz bardziej przerażony. Spojrzał na twarzy kobiety, oczekując najgorszego. Ona jednak zachowywała spokój. Nakazała mu zająć miejsce na twardym fotelu, jednocześnie szukając czegoś w stercie dokumentów.
- Panie Ronaldo, muszę być z Panem szczera. Pierwsze wyniki badań wykazały duże nieprawidłowości, teraz musimy czekać, ale..
- Co jej się stało? Niech Pani mi wreszcie powie jakieś konkrety! - wydarał się, wchodząc jej w słowo. Kontrola stresu była dla niego w tym momencie czystą abstrakcją. Zresztą, co mu z niej? Liczyło się dobro Shanti, szacunek jakiejś tam lekarki nie miał wartości.
- Pani Suarez może stracić dziecko, ale jeszcze nie mamy ostatecznych wyników i należy zachować spokój. Teraz powinien Pan być przy niej i..
- Jak to dziecko? Shanti jest w ciąży? - znów nie wytrzymał, musiał się wtrącić. Tym razem jednak nie był zdenerwowany. Ledwo łapał oddech, nie mogąc nawet pojąć tego, co właśnie słyszał swoim umysłem.
- Najlepiej będzie, jeśli porozmawia Pan z nią teraz. Ona potrzebuje Pana bliskości, cokolwiek by się nie wydarzyło.
- Będziemy mieli dziecko.. - powtórzył prawie szeptem. - Dziękuję za wszystko, ma Pani sto procent racji. - rzucił, wychodząc z gabinetu. Kierunek jego wędrówki odgadnąć nad wyraz łatwo. Po uprzednim zapytaniu pielęgniarki, szybkim krokiem udał się w stronę sali blondynki. W myślach był tak bardzo szczęśliwy, a jednocześnie tak bardzo przerażony. Mógł stracić swoje dziecko, znów. Do sporego pomieszczenia dotarł w krótkim czasie. Ujrzał postać swojej ukochanej podłączonej do kroplówki i innych urządzeń. Z jej miny starał się wyczytać choć mały uśmiech, otrzymał jednak jedynie smutek i strach. Tak, bała się go. Starała się to ukrywać, ale on widział to doskonale.
- Jak się czujesz? - zaczął cichym głosem, siadając na krawędzi jej łóżka. Chwycił delikatnie jej dłoń, jakby chcąc przekazać jej, że wszystko będzie dobrze.
- Wszystko mnie boli, a samochód chyba pójdzie na złom. Cristiano, ja tak bardzo cię przepraszam. Sądziłam, że automat i skrzynia manualna to prawie to samo, a potem wyjechał mi ten facet i to auto kompletnie zwariowało.. - próbowała wytłumaczyć mu wszystko. On jednak już dawno temu pozbył się złości. Przytulił się do niej mocno, swoim przyjemnym zapachem drażniąc wszystkie jej zmysły.
- Samochód to tylko durny przedmiot. Owszem, jest ładny, ale jego nie kocham, a ciebie tak. - odparł, biorąc jej twarz w swoje dłonie. - I nie przejmuj się tymi zdjęciami. To było bardzo dawno temu i nie powtórzy się na pewno. Razem damy sobie z tym radę, zobaczysz. - dokończył, by następnie złożył czuły pocałunek na jej ustach.
- Tylko ona ma tego więcej i jeśli nie będę trzymać się od ciebie z daleka wszystko trafi do prasy. - spojrzała w jego czekoladowe oczy, prawie zanosząc się łzami.
- Więc niech idzie, reputacja nie jest w życiu najważniejsza. - uformował swe usta w delikatny uśmiech, gładząc dłonią jej zimny policzek.
- Ten świat jest chory, czasami mam już go serdecznie dość. - położyła się na boku w kierunku okna, by móc uniknąć jego wzroku. Była tak bardzo wykończona swoim życiem, śmierć wydawała jej się wręcz wybawieniem.
- Będziemy mieli dziecko, masz dla kogo żyć.. - usłyszała z ust mężczyzny. Czyli najgorsze nadeszło - wiedział.
- Roni, ale ja nie mogę ci powiedzieć, że ono jest twoje, rozumiesz? - wyrzuciła z siebie prawie szeptem, znów czując łzy na swojej twarzy. - Wiem, że to pierwszy miesiąc, więc ty i David, wy oboje możecie być ojcem. - dokończyła po dłuższej chwili, słysząc jedynie przerażający dźwięk pikającej maszyny przy swoim łóżku. Oczekiwała odpowiedzi piłkarza, lecz ona wciąż nie nadchodziła. Znów zwróciła się w jego kierunku. Zamiast złość ujrzała jedynie jego smutek. Spoglądał pustym wzrokiem w dywan pod swoim stopami, nerwowo bawiąc się palcami.
- Czyli teraz wrócisz do niego, tak? - zapytał w końcu.
- Chcę dać temu dziecku coś lepszego. Ono zasługuje na takiego ojca, jakim jesteś ty, nie na bezuczuciowego skurwiela. - przyznała, kładąc swoją dłoń na kolanie mężczyzny. Ten delikatnie przyłożył ją do swojego serca, jakby chcąc tym prostym gestem wyrazić tak wiele.
- Ono będzie częścią naszej rodziny niezależnie od wszystkiego, ten idiota nie zbliży się do niego nawet na metr. - przyrzekł.
- Cristiano, może teraz to wydaje cię się być dobrym posunięciem, ale nie chcę, żebyś za kilka lat żałował swojej decyzji i..
- Zawsze tak będzie? - przerwał jej, zaciskając mocno swoją pięść. - Zawsze będziesz decydować za mnie, bo niby wiesz lepiej?! - krzyknął, wstając z miejsca. Oparł dłonie na biodrach, z groźną miną spoglądając w oczy dziewczyny.
- Kochanie, proszę, nie mów tak.. - wyszeptała, podkurczając kolana. Ból, który czuła w okolicach brzucha stawał się coraz bardziej dotkliwy. Starała się jakoś zamaskować, nie dawać mężczyźnie kolejnego powodu do stresu.
- Możesz w końcu przestać traktować mnie jak chorego psychicznie?! Umiem decydować za sobie i moją decyzją jest to, że kocham to dziecko i będę jego ojcem! - wciąż nie dawał za wygraną.
- Nie krzycz na mnie, proszę.. - wydusiła z siebie, z trudnością łapiąc oddech. Spojrzała na pościel i ujrzała plamę krwi. Jej zmysły krzyczały z rozpaczy, lecz ciało nie miało sił nawet na proste ruchy. Mężczyzna dopiero w tym momencie zauważył jej stan. Momentalnie znalazł się przy swojej ukochanej, która była biliska utraty przytomności. Mocno chwycił jej dłoń, jakby bał się, że zaraz zniknie na zawsze.
- Shanti, kocham cię, przepraszam. Powiedz, że mnie słyszysz, Shanti.. - powtarzał drżącym głosem. Chciał przytulić ją do siebie najmocniej na świecie, lecz grupa lekarzy kazała wyjść mu z sali. Widział tylko ich nerwowe gesty, poszukiwanie jakiś strzykawek. Potem w głowie miał już jedynie ten przerażający, ciągły dźwięk. Wszystkie myśli wypełniły jego umysł falą rozpaczy, odbierając mu resztki świadomości. Osunął się na podłogę, uderzając głową o posadzkę. Szybko znalazła się przy nim jakaś pielęgniarka, krzyczała jakieś niezrozumiałe słowa, które przypominały bardziej bełkot. Więcej już nie pamiętał, zemdlał.
Około pięcioletnia dziewczyna siedziała na skraju pomostu. Jej ciało ozdabiała kwiecista sukienka, w blond włosach wpleciony miała wianek z żółtych kwiatów. Siedziała tam i tak po prostu wpatrywała się w pomarańczowy kolor zachodzącego słońca. Cristiano nie był w stanie rozpoznać tego dziecka, lecz wydawało mu się ono tak bardzo znajome. Gdzie jego rodzice? Może zgubiła się, potrzebuje pomocy? Wciąż nie wiedział nic. Wolnym krokiem szedł wzdłuż piaszczystej plaży, zbliżając się do dziewczynki. Był już tak bilisko, lecz ona wstała z miejsca i zaczęła biec w nieznanym kierunku. Czyżby się go bała?
- Stój! Nic ci nie zrobię! - krzyczał, podążając w jej kierunku. Biegł bardzo szybko, najszybciej jak tylko potrafił, dziewczynka jednak wciąż była coraz dalej od niego. W końcu odpadł z sił. Osunął się na zimny piasek, nie mając energii nawet na proste gesty. Spojrzał jedynie w niebo. Było już bardzo ciemno, nad jego głową widniał jedynie ogromny księżyc. Naprawdę biegł aż tak długo?
- Czemu tu jesteś? - usłyszał cieniutki głosik. Rozejrzał się dookoła, lecz nikogo tam nie było. - Czemu nie jesteś przy mamusi? Powinieneś być przy niej. - powtórzył tajemniczy głos.
- Ja.. ja nie mogę, ona zasługuje na kogoś lepszego. - odparł cichym tonem.
- Tatusiu, nie kochasz mamusi? - nagle przed jego oczyma pojawiła się wcześniej widziana dziewczynka. Usiadła na zimnym piasku, kładąc blond główkę na jego ramieniu.
- Ty jesteś moją córką? - spojrzał w oczy małej istotki. Były tak podobne do oczu jego ukochanej, tak intensywne. - Nie powinnaś być tutaj, tu jest niebezpiecznie.. - dokończył, ocierając swój mokry od łez policzek.
- Tatusiu, tu nic mi nie grozi, nie musisz się o mnie martwić! - odrzekła wesołym tonem. - Widzisz jak tu pięknie? - wskazała olbrzymie morze przed ich obliczem, niebo pełne jasnych gwiazd. Miała rację, było tam tak pięknie.
- Ale ty powinnaś być z nami, my ciebie potrzebujemy..
- Będę z wami zawsze, musisz po prostu uwierzyć. To tylko geografia, tatusiu. - zarzuciła swoje drobne ramionka na jego szyję. - To tam potrzebują ciebie. Musisz opiekować się mamusią i moim braciszkami. - wyszptała wprost do jego ucha.
- Skarbie, ale ty nie możesz nas zostawić, błagam cię.. - powtarzał cały roztrzęsiony. Mocno przytulił swoje dziecko, jakby wiedział, że to ostatni raz jaki prawdopodobnie będzie im dany.
- Tatusiu, będę na was czekać, obiecuję. Gdy do mnie dołączycie pokażę wam tak wiele, zobaczysz. Będziemy razem, a teraz nie musisz się martwić, bo tutaj jest naprawdę cudownie! Idź do mamusi i powiedz jej, że bardzo ją kocham. - powiedział radosny głosik, powoli odsuwając się od swojego ojca.
- Córeczko, nie odchodź! Nie możesz! - krzyczał w jej kierunku. Znów chciał pobiec za nią, lecz jego nogi wydawały się ważyć milion kilogramów.
- Tatusiu, zawsze będę rzy tobie, musisz tylko uwierzyć! - wypowiedziała te słowa i po prostu zniknęła. Zostawiła go samego, mokrego od łez, tak bardzo cierpiącego..
_________________________
Chyba coś ze mną nie tak, bo za każdym razem, gdy planuję zabawne opowiadanie wychodzi mi dramat o.o Pomijając, jest to na dobrą sprawę pierwszy rozdział, przy którym się wzruszyłam, choć sama nie wiem dlaczego. Kolejny niedługo. Jest już prawie gotowy, więc dodam go zapewne dość szybko ( o ile język niemiecki nie postanowi odebrać mi ostatków czasu wolnego xc ).
Pozdrawiam ;**