poniedziałek, 30 czerwca 2014

INFO.

Kochani! Przypominam, że teraz możecie znaleźć mnie na http://giveyouallofme.blogspot.com/ , gdzie właśnie pojawił się 3 rozdział mojego nowego opowiadania. Serdecznie zapraszam właśnie tam i zachęcam do komentowania.
XOOO

czwartek, 5 czerwca 2014

Epilog

6 miesięcy później - Madera

- Cristiano! Cristiano, rusz się, do cholery! - brzmiał donośny głos dość niepozornej Portugalki. Chodziła niczym porażona prądem, wciąż nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Powinna odtransportować swojego brata na wyznaczone miejsce już 10 minut temu, a on wciąż okupował łazienkę. W jej głowie wciąż szumiały trzy słowa: nieodpowiedzialny, głupi, bezmyślny. Była bliska kompletnej destrukcji, gdy w końcu jej przystojny braciszek raczył opuścić pomieszczenie. Stanął na środku salonu, kręcąc się w miejscu niczym małe dziecko, które właśnie ma odbyć pierwszy dzień w przedszkolu.
- I jak wyglądam? - zapytał w końcu, uśmiechając się nieśmiało. Stanął na baczność, dzielnie czekając na werdykt.
- Jak spóźniony na własny ślub. - Przewróciła oczami, dając wyraz swej irytacji.
W odpowiedzi otrzymała gromki śmiech. Mężczyzna popukał się w czoło, ze spokojem poprawiąc swój krawat.
- Przecież ceremonia zaczyna się o 17:00, a jest dopiero... - Spojrzał na tarczę zegarka, który miał na ręku. Uśmiech z jego twarzy zniknął w ułamku sekundy, niemalże nadając temu zjawisku prędkość światła. - Czemu mi nie mówiłaś, że już 16:47?! - wrzasnął niczym oparzony, zaczynając swój taniec pośpiechu dookoła salonu. Jeszcze kilka minut temu dokładnie pamiętał, co ma zabrać, lecz stres usunął każdą wiadomość z jego umysłu. Pamiętał jedynie o zabraniu kluczyków do samochodu i o swej siostrze, choć nie bez małego przypomnienia. Do czarnego Lamborghini wpadł niczym burza. Pasy bezpieczeństwa były dla niego czymś zbędnym. Ledwie zamknął drzwi, a już był na drodze, niemalże wpadając przy tym na grupkę przechodniów. Jechał niczym wariat, omijając wszelkie zakazy i nakazy. Liczyło się jedynie dotarcie do celu, nic więcej.
- Ty nas pozabijasz! - wydusiła Katia, która niemalże wbiła paznokcie w fotel, gdy piłkarz wyprzedzał na trzeciego kolumnę aut.
- Oj, przestań, czy kiedykolwiek nas zabiłem? - odparł, śmiejąc się pod nosem.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - stwierdziła z przerażeniem w swych brązowych oczach.
Znów usłyszała jego śmiech. Tym razem mówiący nie więcej niż "przecież wiem, co robię". Owszem, był pewny siebie aż do bólu. Nie czuł respektu nawet wobec fotoradaru, który minął z zawrotną prędkością, przy okazji uśmiechając się do pamiątkowej fotografii.
- Spokojnie, przynajmniej mogę ci obiecać, że zginiesz w doborowym towarzystwie - rzucił żartem, w końcu podjeżdżając pod pełen ludzi kościół. Dookoła było mnóstwo samochodów, lecz zero paparazzich. Data uroczystości była niezmiernie trudna do utrzymania w tajemnicy, ale jedno spojrzenie na to magiczne miejsce i był pewien, że starania były warte efektu. Stary, dość mistyczny kościółek leżał na skraju miejscowości. Od kiedy Cristiano był dzieckiem, Madera bardzo się zmieniła, ale to jedno miejsce pozostało niezmienne. Pamiętał, że w dzieciństwie chodził tu w każdą niedzielę prosić Boga o spełnienie marzeń, a teraz znów tu był, lecz tym razem podziękować za wszystko, co otrzymał od losu. Opuścił auto, wdychając świeże, ciepłe powietrze. Znów miało ten sam zapach. Zapach, który znał ze swoich młodzieńczych lat na pamięć. Nie miał jednak czasu na dalszą analizę atmosfery. Szybkim krokiem pognał do wnętrza świątyni, by w końcu zostać mężem ukochanej kobiety. Wszedł bocznym wejściem, gdzie mieściła się garderoba. To właśnie tam zastał swoją Shanti, która nerwowym krokiem przemierzała pokój wzdłuż i wszerz. Miała ona na sobie białą, długą suknię, która delikatnie podkreślała kształt jej dość sporego, bowiem liczącego siedem miesięcy brzucha. Wyglądała idealnie, piłkarz był pewien od pierwszego spojrzenia. Bez słowa podszedł do widocznie złej ukochanej, biorąc jej ciało w swe silne ramiona. Czuł, jak z każdą sekundą jej nastrój staje się coraz spokojniejszy i był pewien, że to jego zasługa.
- Przepraszam, nawet nie mam słów, by się wytłumaczyć - wyszeptał czułym głosem, gładząc czule jej policzek. Cóż, było mu najzwyczajniej w świecie wstyd za swoje bezmyślne zachowanie.
- Już myślałam, że znalazłeś po drodze chudszą - rzuciła pod nosem, kończąc wypowiedź cichym śmiechem. Musnęła swymi czerwonymi ustami policzek mężczyzny, zostawiając na nim smugę, którą delikatnie starła palcem. - Chodźmy, goście czekają - dodała już ciszej, czując dłoń przyszłego męża w swoim pasie. Przytuleni do siebie nawzajem i tak bardzo zakochani doszli do miejsca, w którym stała Katia, wróżąc ich rozstanie. Cristiano jeszcze raz spojrzał swym rozczulonym wzrokiem w stronę blondynki, idąc korytarzem w stronę części, gdzie miała odbyć się uroczystość. Po chwili stracił ją z pola widzenia, lecz jego serce nadal miało przed swym obliczem jedynie widok tej pięknej istoty. Gdy stanął pod ołtarzem, wszyscy siedzieli już w skupieniu, czekając na pojawianie się panny młodej. Obok stał jego najlepszy przyjaciel imieniem Pepe, gdzieś dalej siedziała reszta Królewskich wraz ze składem trenerskim. Byli tu koledzy z Manchesteru, rodzina piłkarza, jego ukochani synowie, którzy mieli na sobie piękne garnitury. Byli wszyscy, którzy czynili tą wyniosłą chwilę istnym cudem. Najważniejszą osobą była jednak ona. Szła w jego kierunku, mając obok siebie swojego dziadka, u którego przecież mieszkała tak długo. Dookoła grała charakterystyczna muzyka, goście stali, z zachwytem i zazdrością przyglądając się tej cudownej kobiecie. A ona stanęła obok swego Cristiano, uprzednio mocno wtulając się w ramiona Stephena. Chwyciła mocno dłoń narzeczonego i skupiła się na słowach, które mówił ksiądz. A mówił bardzo pięknie. Słuchała każdego słowa z ogromnym przejęciem, choć nigdy nie była typem osoby wierzącej. W końcu jednak nadszedł czas ich przysięgi. Kapłan już począł mówić tradycyjną formułę, gdy przerwał mu Cristiano.
- Chciałbym powiedzieć coś od siebie - rzucił cichym, stremowanym głosem, szukając czegoś w swych kieszeniach. Szukał i szukał, lecz zastała go jedynie pustka. Zapomniał, stało się najgorsze z możliwych. Musiał podjąć jednak szybką i męską decyzję. Spojrzał w oczy swej ukochanej i przemówił prosto z serca: - Shanti, miałem przygotowane małe przemówienie, ale znasz mnie dobrze i chyba już wiesz, co się z nim stało - zaczął, dodając nerwowy uśmieszek. - Skarbie, chciałem ci dziś powiedzieć coś, co może już wiesz, ale leży mi na sercu. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu byliśmy praktycznie nierozłączni. Byliśmy tylko dziećmi, ale już wtedy byłem pewien, że dla mnie jesteś całym światem. Nie zawsze umiałem ci to okazać, ale... - zawahał się chwilę, rzucając spojrzenie w stronę gości. - Ale pragnę być przy tobie każdego dnia, mówić ci, jak piękna jesteś, chronić przed wszystkim, co mogłoby ci zagrozić. Chcę jedynie, by uśmiech zawsze widniał na twojej pięknej twarzy. To da mi pełnię szczęścia. Jestem świadomy, że mam mnóstwo wad, ale tylko przy tobie czuję się tak naprawdę szczęśliwy. I chociaż ludzie przysięgają tu sobie miłość do śmierci, dla mnie to czysty absurd. Jeżeli istnieje życie wieczne, chcę kochać cię już na zawsze. Najzwyczajniej w świecie bez ciebie jestem nikim. Może i mam sławę i pieniądze, ale nie mam tego, co najważniejsze - serca. To ty jesteś moim sercem. Dajesz mi powód do życia i za to będę ci wierny już wiecznie. Kocham cię, moja gwiazdeczko - ostanie słowa wypowiedział niemalże szeptem, ze spuszczoną głową oczekując jej reakcji.
- Ale Cristiano, ja nic nie przygotowałam - odparła, ukazując pojedyncze łzy na swej bladej twarzy.
- Skarbie, nie musisz mówić nic. Udowadniasz mi swoją miłość każdego dnia, każdej minuty, sekundy. Jesteś po prostu wyjątkowa. - Ułożył usta w delikatny uśmiech, chwytając obie jej dłonie. Spojrzeli w swoje oczy, które pochłonęły ich zmysły na dobre kilka sekund. Łatwo było odczytać z nich wielkie uczucie, jakim bez wątpienia się darzyli. Oczy, one nigdy nie kłamią.
- Tak - przerwała ciszę swym głośnym, stanowczym słowem. Nie mogła czekać ani sekundy dłużej, gdyż było to zbyt wielkim cierpieniem.
- Jeszcze nie zdawałem tego pytania, dzieci - wtrącił starszy ksiądz, który z uśmiechem słuchał ich słów.
Cristiano jednak ani myślał słuchać kogokolwiek oprócz swojej ukochanej. Gestem ręki poprosił Keplera o obrączki, wciąż spoglądając w jej kierunku niczym w najpiękniejszy obraz świata.
- Ja też tak. Milion razy tak - dodał po chwili, swym promiennym uśmiechem obdarzając jej osobę. Gdy otrzymał obrączki, natychmiast założył jedną na palec kobiety, a drugą przekazał w jej ręce. Po chwili i on miał na sobie symbol ich wielkiej miłości, który połyskiwał w smugach światła, które przez kolorowe witraże docierały do mistycznego miejsca.
- Takie pary życzyłbym sobie codziennie - ogłosił kapłan, który swym ciepłym wyrazem twarzy nadawał przyjemne uczucie ich sercom. - Jesteście małżeństwem, niech was Bóg błogosławi, moje dzieci. - Uczynił znak krzyża.
Ich usta nie czekały jednak do zakończenia jego słów. Przylgnęły do siebie, z ogromną namiętnością drażniąc się nawzajem. Stali wtuleni w siebie, a ludzie klaskali, chcąc przekazać im w prezencie ten cudowny klimat i odrobinę szczęścia. Gdy Shanti odsunęła się od swego męża i spojrzała w kierunku gości, była pewna, iż to najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Xavier, który od miesiąca nosił nazwisko ojca, jej ukochany Junior i mała Carrie, która niedługo miała się pojawić w ich życiu, a pośród tego Cristiano - to oni tworzyli tę chwilę.

*

- Chodź, mam dla ciebie prezent - począł mówić Cristiano, ze swym nieco podejrzanym entuzjazmem prowadząc żonę na zewnątrz pięknej, białej sali, w której znajdowali się już od dobrych kilku godzin. Była ona spełnieniem marzeń. Elegancka, wręcz magiczna, a do tego pełna ludzi, którzy tak wiele dla nich zrobili. Teraz musieli jednak ją opuścić i ruszyć podświetloną przez latarnie ulicą. Szli długo, wręcz wycieczka ta zdawała się trwać wieczność. Shanti pytała o cel ich wizyty niemalże co pół minuty, lecz mężczyzna wciąż odpowiadał jej swym charakterystycznym uśmiechem i czułym pocałunkiem, który zapewne miał jej przekazać, iż jest to cel pozytywny. W końcu dotarli na miejsce. Gdy zboczyli w wąską uliczkę, ich oczom ukazała się polana, na której stało stare, wiekowe drzewo. Chłodne powietrze otaczało ich zewsząd, a oni stali niczym słupy, obserwując dany obiekt. W końcu Shanti nie wytrzymała.
- Cristiano, bardzo ładny krzak, ale zaraz stanę się bryłą lodu, więc wracajmy - wymamrotała pod nosem, pocierając swe odziane przez jedynie cienki sweterek ramiona.
Zareagował szerokim uśmiechem. Podszedł bliżej drzewa, które dotknął, spoglądając na nie z niemalże uczuciem miłości.
- Ty naprawdę nic nie pamiętasz? - zapytał nieco zaskoczony.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Długo będziemy tu stali? - dodała, powoli tracąc cierpliwość.
- Będziemy i to bardzo długo, bo tu stanie nasz dom. Tu wszystko się zaczęło i dlatego to miejsce musi być nasze. Kupiłem je, niedługo ruszą prace - ogłosił z nieukrywaną dumą i przejęciem, które bez wątpienia królowały w jego sercu.
Nie była w stanie uwierzyć. Dopiero w tym momencie jej umysł skojarzył wszystkie fakty. Stała właśnie w miejscu, które było początkiem ich historii. To tu bawili się, gdy mieli po kilka lat; to tu poczęli swojego pierwszego syna; to tu przeżyli tak wiele smutków i radości. To stare, nieco pochylone drzewo dało im tak wiele.
- Cristiano, ale przecież kiedyś był tutaj las. Co się z nim stało? - podeszła bliżej starego dębu, który dotknęła swą delikatną dłonią. Był taki zniszczony, kruchy. Miał już wiele lat, a przez zaniedbania począł umierać. Przetrwał kilka wojen, a zabił go nasz chory pęd za pieniędzmi.
- Nie wiem, zapewne go wycięli. Tak to już wyglądało, gdy kupiłem ten teren - westchnął, stając za swoją ukochaną. Objął ją czule, swe gorące dłonie kładąc na jej sporych rozmiarów brzuchu. Głowę oparł na jej ramieniu, a myśli skupił na jej cudownym zapachu. - Został tylko ten nasz dąb. To musi być jakiś znak, nie sądzisz? - dokończył, uśmiechem rozjaśniając myśli kobiety.
- Chciałabym mu jakoś pomóc - odparła cichym głosem, obracając się do Cristiano, by spojrzeć w jego czekoladowe oczy. - Moglibyśmy zrobić na nim domek na drzewie, obok postawić huśtawkę i zjeżdżalię dla dzieci... - ciągnęła, swym zmysłowym uśmiechem racząc jego osobę.
- Zrobimy wszystko, co tylko możliwe. Obiecuję ci to, kochana - przysiągł natychmiast, składając delikatny pocałunek na jej dłoni.
- Myślisz, że chłopcom i małej się tu spodoba? - zapytała, jeszcze raz rzucając pełne podziwu spojrzenie w stronę wiekowej rośliny.
- Sądzę, że jeśli choć trochę cech odziedziczyli po nas, będą po prostu zachwyceni - stwierdził z uśmiechem na ustach. Uśmiechem, który niczym wirus w ułamku sekundy przedostał się na twarz jego ukochanej.
- Kocham cię, wariacie. - Zarzuciła swe delikatne dłonie na jego ramiona.
Nachylił się nieznacznie i już po chwili całował jej krwiste usta, czyniąc swym językiem prawdziwe cuda.

*

Gdy powrócili do hotelu, gdzie miało miejsce ich wesele, było już grubo po północy. Zakochana para miała w głowie jedynie dwa słowa - noc poślubna. Wciąż patrzyli na siebie pełnym pożądania wzrokiem, przemierzając korytarze budynku. Nagle jednak zatrzymał ich głos Xaviera, którmu ewidentnie leżało coś na sercu.
- Tato, mogę ci zająć kilka minut? - zapytał elegancki blondyn, stając obok rodziców.
- Idź, poczekam na ciebie w pokoju - zarządziła Shanti, składając delikatny pocałunek na jego policzku. Następnie odeszła w stronę ich sypialni, a swych mężczyzn pozostawiła w samotności.
Postanowili oni udać się w bardziej ciche miejsce. Padło na taras w pokoju Xaviera. Stanęli na nim, spoglądając na siebie nawzajem z częstotliwością pięciu sekund. Piłkarz czekał na ruch syna, lecz po kilku minutach musiał przejść do ataku.
- Coś się stało? - rzucił zmartwionym tonem głosu, próbując przeanalizować w swej głowie miliony możliwych scenariuszy.
- Jenny okazała się zwykłą idiotką - westchnął, opierając swe dłonie o metalową barierkę. - Chciała bilety na ligę, a gdy jej odmówiłem, kazała mi zejść sobie z oczu - dodał już ciszej, wtapiając wzrok gdzieś w horyzont.
- Przykro mi, naprawdę. Tak to już bywa, gdy człowiek posiada pieniądze, sławę. Nigdy nie wiadomo czy komuś naprawdę zależy. Dlatego musimy uważnie dobierać sobie przyjaciół - odparł jego ojciec, stając obok swego smutnego syna. On także nie raz cierpiał z podobnego powodu, znał to wstrętne uczucie.
- A ja dla niej biłem się z największym prosiakiem w szkole - fuknął pod nosem, kręcąc głową na boki, by dać wyraz swojej głupocie. - Tato, z czasem będzie lepiej? - dodał już spokojniej, z uwagą patrząc na twarz mężczyzny.
- Że co robiłeś? - natychmiast podłapał temat, swą miną jednoznacznie określając podejście do tego rodzaju sposobów rozwiązywania problemów. - Nie będzie prościej, będzie tylko gorzej. Ale masz coś, co czyni cię silniejszym. Synu, masz rodzinę, której zawsze będzie na tobie zależeć - dokończył, ukazując delikatny uśmiech.
- Dziękuję, tato. - Natychmiast wpadł w ramiona ojca. Przytulili się mocno, poklepując się nawzajem po plecach. - A tak w ogóle to jest późno, dobranoc! - rzucił wesołym tonem, chcąc jak najszybciej zniknąć z pola widzenia mężczyzny. Przeczuwał bowiem niezły wykład na temat przemocy, którego jednak wolał uniknąć.
- Xavier, ale nie zmieniaj tematu, bo bicie się jest... - zaczął zdecydowanym tonem, lecz syn nie dał mu skończyć. Szybkim krokiem powrócił do środka, prowokując śmiech piłkarza. No tak, w końcu był całym nim.

_____________

Więc doszliśmy do końca... Prawie pół roku po rozpoczęciu tego opowiadania w końcu mamy epilog. Co sądzicie? Ja uważam, że dla mnie było to bez wątpienia cudowne doświadczenie. Prawie 14 tysięcy wyświetleń, 320 komentarzy, 28 rozdziałów, mnóstwo nerwów i radości. Robi wrażenie! Zwłaszcza, że nie jest to mistrzostwo świata i wiele, naprawdę wiele należałoby poprawić. Ale cóż, wiele nauczyło mnie pisanie tej historii. Ze swojej strony mogę obiecać jedynie, że poziom kolejnego opowiadania postaram się systematycznie podnosić. Czasami trudno wyłapać mi niektóre błędy na tablecie, który ma kilka lat i morduje prędkością, ale postaram się ogarnąć także błędy i nie zabijać języka polskiego. No i wypadałoby dodać podziękowania... Chciałabym więc wyrazić swą wdzięczność wszystkim, którzy poświęcili choć minutę na przeczytanie moich bzdur. Nie raz chciałam zrezygnować, ale widząc, że ma to sens, odczuwam ogromną radość i motywację. Ihr wart am besten auf der ganzen Welt! :D
A odnośnie kolejnych opowiadań... Będą prawdopodobnie dwa. Jedno już znacie, a drugie na razie jest pomysłem. Pomysłem, a raczej dwoma pomysłami. W wakację postaram się jakoś to ogarnąć. I cóż, to już koniec! Pozdrawiam Was serdeczne i danke za wszystko <3

piątek, 30 maja 2014

Dwudziesty siódmy

Papier wchłaniający czarny atrament dominował w umysłach wszystkich zebranych. Dwa podpisy wyznaczyły koniec historii pisanej przez dwójkę ludzi całe 4 lata. Teraz oficjalnie nie łączyło ich już nic. Wszystkie złe wspomnienia, ale przecież i te dobre, stały się zakończonym działem. Podali sobie dłonie i opuścili salę sądową, nawet nie spoglądając w swoim kierunku. Byli niczym kompletnie nieznani sobie ludzie, choć łączyło ich tak wiele. Wolnym krokiem dotarli do swoich aut. Nie zamienili choćby słowa, chyba nawet nie potrafili. Dziwne uczucie nie pozwoliło im jednak odjechać. Mężczyzna szybkim krokiem opuścił czarne Audi i pognał w jej kierunku. Irina także opuściła auto, choć nie do końca wiedziała, co jest tego przyczyną. Oboje gardzili sobą z całego serca, a jednak stanęli na przeciw siebie, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Może napijemy się kawy? - zaproponował w końcu, wiedząc, że dalsze bezcelowe gapienie się w oczy byłej żony może zostać uznane za co najmniej objaw początków choroby psychicznej.
- Ale mam tylko chwilę. Za dwie godziny wyjeżdżam do Stanów - zastrzegła cichym głosem. Najprawdopodobniej kobiecie sukcesu, której nie było w stanie przerazić niemalże nic, udzieliło się zdenerwowanie mężczyzny.
Do kawiarni postanowili przedostać się pieszo. Pogoda, która opiewana była głównie przez burzowe chmury, nie przeszkadzała im nawet odrobinę. Wręcz przeciwnie, nadawała odpowiedniego nastroju ich równie tajemniczej i mrocznej rozmowie, a raczej jej braku. Całą drogę bowiem przeszli z nosami wlepionymi gdzieś w horyzont. Po kilku minutach byli już w "La Rossa". Usiedli przy jedynym wolnym stoliku, zamówili kawałek ciasta i latte. Teraz nie pozostało im już nic; musieli w końcu podjąć niewygodny temat.
- Dlaczego mnie tu ściągnąłeś? - zaczęła Irina, atakując Portugalczyka swym dociekliwym wzrokiem, który zdecydowanie żądał prawdy i tylko prawdy.
- Bo chciałem przeprosić, jakkolwiek głupio to brzmi. Wiem, że byłem fatalnym mężem i przepraszam za wszystko. Żałuję jedynie, że tak późno to zrozumiałem i byłem takim dupkiem. Irina, wybaczysz mi kiedykolwiek?
Oniemiała. On, mężczyzna, którego zna od 4 lat jako mającego wszystkich gdzieś ignoranta, człowieka żyjącego we swoim własnym świecie, w którym jest jedynym słusznym bogiem, on przeprasza.
- Robisz sobie ze mnie żarty?! - uniosła ton, nie mogąc wyjść z szoku. Ludzie dookoła byli dla niej niczym. Byli jedynie szarym, nieliczącym się tłumem, których uwaga zwrócona na ich stolik wcale ją nie obchodziła.
- Nie, przepraszam cię z całego serca. Wiem, że mi nie wierzysz, ale teraz jestem zupełnie innym człowiekiem - wciąż mówił ze spokojem w swoim męskim głosie. Czasy, w których krzyczał na ludzi minęły bezpowrotnie. Shanti go zmieniła i to na lepsze. To jej zawdzięczał wszystko. Była aniołem, którego jedeno spojrzenie niszczyło całe zło w nim całym.
- Przepraszam, nie mam czasu - rzuciła nagle, wstając od stolika. Z kieszeni wyjęła banknot, który rzuciła na stolik. Wyglądała na zamieszaną i taka właśnie była. - Do widzenia, Cristiano - dodała jeszcze, obdarzając byłego ukochanego ostatnim spojrzeniem. Następnie w pośpiechu opuściła budynek. Zostawiła go samego. Wciąż siedział w kawiarni, trzymając w ręku szklankę kawy.
- Do widzenia, Irino - powiedział już sam do siebie, starając się ułożyć wszystko w swojej głowie.

***

Auto piłkarza zaparkowało pod jego domem zaledwie 20 minut później. Nie jechał on wbrew pozorom z nadmierną szybkością, a jedynie wykonał umiejętny kurs nieznanymi przez turystów oraz większość rodowitych mieszkańców Madrytu ulicami. "GPS za 10 tyś w końcu do czegoś się przydał" - ucieszył się w duchu, idąc z kilkoma reklamówkami w stronę drzwi. Jeszcze przed rozprawą zdążył skoczyć na małe zakupy. Cóż, działały one na niego bardzo uspokajająco, a w jego sytuacji spokoju nigdy nie za wiele. Tuż po przekroczeniu progu domostwa wyrzucił jednak wszystkie torby w pierwszy lepszy kąt. Jego uwagę zwabiły bowiem odgłosy kłótni, które dobiegały z tarasu. Korzystając z faktu, że w domu znalazł się niezauważony, postanowił przysłuchać się rozmowie z ukrycia. Stanął blisko drzwi osłoniętych karmazynową zasłoną i począł nasłuchiwać.
- Czy ty nie rozumiesz, że ten facet nie jest dla ciebie?! - krzyczała kobieta w średnim wieku, obficie gestykulując przy tym rękami.
- To twoje życie, ale przynosisz wstyd nam wszystkim! Wiesz jak rodzinny biznes na tym cierpi?! Organizatorzy pielgrzymek do świętych miejsc Islamu i taki ktoś w rodzinie! Do tego chrześcijanin! - swe żale wygłaszał mężczyzna ubrany w elegancki garnitur.
Shanti na ich zarzuty odpowiedziała ironicznym śmiechem. Nie próbowała nawet okazać oznak kultury. Po tym wszystkim nie była w stanie udawać dobrą córeczkę.
- Odezwali się wzorowi wierzący tysiąclecia, którzy wyrzucili własne dziecko i do tego w ciąży! - dodała, wojowniczo krzyżując swe ręce na piersi.
Cristiano z kolei wciąż stał w miejscu, będąc pod wpływem coraz większego szoku. Nie był w stanie zrozumieć tajemniczego pojawienia się rodziców ukochanej. Czy nie dość przykrości już im wyrządzili? Fala wściekłości momentalnie wypełniła jego umysł, nie pozwalając na dalszy brak reakcji. Wtargnął na słoneczny taras, momentalnie stając obok Shanti.
- To mój dom i proszę go natychmiast opuścić! - rozkazał tonem, który zdecydowanie nie akceptował sprzeciwu.
Ojciec narzeczonej posłał mu groźne spojrzenie. Był mężczyzną wysokim, w całkiem dobrej formie i niezłym ciosie, co Portugalczyk miał okazję przetestować całkiem niedawno na swojej skórze. Dopiero teraz jednak rozpoznał w nim swego oprawcę. Przez lata zmienił się co do wyglądu, lecz niestety charakteru także. Stał się samolubnym, wrednym człowiekiem, którym piłkarz szczerze gardził.
- Słońce, myśmy nie chcieli przecież źle dla ciebie... Co miesiąc wysłaliśmy pieniądze na twoje utrzymanie babci Caty. Nie rozumiem dlaczego jesteś dla nas taka szorstka - poczęła szlochać elegancka pięćdziesięciolatka.
- I czego wy niby ode mnie oczekujecie? - zapytała rudowłosa, która kurczowo trzymała się ramienia Cristiano. Przy nim czuła się bezpiecznie, ale i takie działanie eliminowało ryzyko zemdlenia, które po takim nawale emocji było w jej przypadku bardzo możliwe.
- Że w końcu się opamiętasz przestaniesz robić nam wstyd! - natychmiast wrzasnął ojciec kobiety. - Nawet nie wyobrażasz sobie, co przez ciebie i tego pseudo sportowca przechodzimy. Przez jego reputację niedługo na chleb nie będziemy mieli!
- Skarbie, jesteśmy rodziną. Błagam, musisz w końcu nam wybaczyć... - dodała jej matka, lecz ocierając się niemalże o płacz.
- Po ty wszystkim? Po tym, jak zniszczyliście nasz związek? Do widzenia! - wrzasnął Cristiano, który niemalże gotował się ze złości. Wciąż trzymał dłoń ukochanej, którą ściskał coraz mocniej, jakby chcąc zabezpieczyć się przed ponowną utratą miłości swego życia.
- Cristiano, oni mają rację, jestem im coś winna. - westchnęła cicho, spuszczając swą głowę.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł ciało piłkarza. Poczuł, że dłoń rudowłosej wyrywa się z jego uścisku. Próbował trzymać ją mocniej, lecz nie potrafił. Był zapewne w zbyt wielkim szoku. Czyżby chciała go opuścić? I to w takim momencie? Kobieta nie dała mu jednak czasu na dokładną analizę myśli. Wróciła do środka domu, zostawiając wszystkich zebranych. Jej rodzice natychmiast podążyli za nią, wciąż mówiąc o swej miłości i biedzie. Mężczyzna nie mógł już tego słuchać, lecz nie mógł także tak łatwo odpuścić. Dogonił Shanti, którą bez jakiekolwiek zgody i uprzedzenia przytulił najmocniej, jak tylko potrafił.
- Nie pozwalam ci odejść, rozumiesz? - wyszeptał do jej ucha władczym tonem, swą głowę kładąc na jej ramieniu. Zachowywał się głupio i był tego świadomy, ale strach był silniejszy niż inne moralne odczucia. - Kochasz mnie przecież... - dodał jeszcze ciszej, tym razem spoglądając w jej oczy swym przeszklonym, smutnym wzrokiem.
- Cristiano, kochanie... - westchnęła nieznacznie, odsuwając się od ukochanego. Obdarzyła jego osobę swym delikatnym uśmiechem, by następnie podejść do jednej z szafek. Długo nie analizowała swej decyzji, po prostu musiała to zrobić. Wyciągnęła z odpowiedniej szuflady książeczkę czekową Cristiano, z której wyrwała jedną z kartek. Napisała na niej pewną liczbę, a gotowy dokument przekazała w ręce piłkarza. Wiedziała, że zdecydowanie nie jest to zachowanie, które pochwala, lecz musiała użyć jego pieniędzy. Duma i chęć niejako zemsty, ale przede wszystkim szczęśliwego życia z ojcem swoich dzieci wygrały. - Zrobisz to dla mnie? - zapytała nieśmiało, stając przy nim.
Nie odpowiedział. Jedynie spojrzał na 250 tyś, które wpisała w polecenie wypłaty gotówki jego narzeczona i już wiedział wszystko. Chwycił długopis i natychmiast złożył podpis w wyznaczonym miejscu.
- Proszę - dodał, przekazując Shanti owy dokument.
Złożyła pocałunek na jego policzku. Jej dzieci miały za ojca najcudowniejszego faceta na tej planecie, była tego pewna. Miały ojca, którego jej i Cristiano  zawsze brakowało, o jakim oboje marzyli. Kobieta nie miała jednak czasu na czułości, których tak bardzo pragnęła. Podeszła do swych rodziców, którzy stali nieco dalej, oglądając z obrzydzeniem nagrody właściciela posiadłości. Samym spojrzeniem powodowali w umyśle Shanti uczucie wściekłości. Może i dali jej życie, lecz nic poza tym.
- Teraz na pewno wasz zakładzik będzie działał bardzo dobrze - rzuciła tonem pełnym ironii, przekazując swemu ojcu czek na okrągłą sumkę. - A teraz żegnamy państwa - dodała, wskazując im drzwi.
- Córeczko, przecież nam zależy na tobie, a nie na pieniądzach... - próbowała tłumaczyć starsza kobieta. Jej mąż jednak uśmiechnął się jedynie, chwytając mocno jej dłoń i zmuszając do opuszczenia budynku. Był zadowolony, wręcz przeszczęśliwy. Pieniądze kompletnie zabiły wszystkie uczucia w jego sercu, o ile kiedykolwiek jakieś posiadał.

***

Siedziała przy starym, opalanym drewnem kominku, ciesząc się ciepłem ognia i czułym dotykiem ukochanego. Cały swój świat odnajdywała w jego czekoladowych oczach, w które spoglądała wciąż z równie wielkim zaskoczeniem, choć znała je od zawsze. Były one bowiem za każdy razem coraz piękniejsze, wręcz przyczyły wszystkim prawom logiki. Leżeli wtuleni w siebie, ciesząc się swą miłością. Kochali się tak bardzo, tego nie dało się ukryć.
- Shan, jak nazwiemy nasze dziecko? - zapytał nagle Cristiano, który postanowił ułożyć swoją głowę na brzuchu kobiety.
- Jeśli dziewczynka to Carrie, a chłopiec...
- Matthew Dos Santos Aveiro - dokończył w imieniu rudowłosej, przyjmując ogromny uśmiech na swych ustach.
- Widzę, że masz już wszystko ustalone. - Zaśmiała się cichutko, wciąż gładząc z wielką delikatnością jego włosy, które dziś wyjątkowo pozbawione były jakiegokolwiek żelu.
- Nie wszystko - mruknął pod nosem, przez chwilę przyjmując minę wielkiego myśliciela. - Nie wiem jeszcze czy nasze maleństwo pójdzie na Oksford czy Harvard. - Znów dumnie ukazał swe białe zęby, podnosząc się z pozycji leżącej, by móc spojrzeć w oczy swej narzeczonej. Działały na niego niczym dziwna, magiczna siła, która wręcz zmusiła go do złożenia namiętnego pocałunku na jej wilgotnych wargach. Ta sama siła szybko pomogła mu znaleźć drogę do jej ud, pieścić czułym dotykiem ust jej szyję, która smakowała niczym najlepszy afrodyzjak. Nakazała mu także znalezienie drogi do guzików od jej szarej koszuli, podniesienie jej tętna do granic wytrzymałości. Sprowokowała do ułożenia ukochanej pod swym ciałem i powolnej gry zmysłów, polegającej na obustronnym odkrywaniu swoich potrzeb i ich zaspokajaniu. Siła ta niemalże przyczyniła się do pozbawienia mężczyzny górnej części odzieży i dalszych pieszczot, lecz owej tajemnej mocy przerwał prosty dzwonek do drzwi. Nie miał wyboru, musiał otworzyć. W pośpiechu poprawił swój wygląd i z miną pokutnika roku powędrował do drzwi.
- O co chodzi? - warknął, naciskając na klamkę. Po drugiej stronie stała tylko cisza i delikatny, wiosenny wiaterek. Rozejrzał się dookoła, lecz nadal brak było rezultatu. Na wycieraczce leżała jednak szara koperta. Wziął ją do swych dłoni i szybkim ruchem dotarł do jej zawartości. Wypadł pendrive i krótki list.
"Zrób z tym, co uważasz i nigdy nie popełniaj tak głupich błędów. Wierzę w Ciebie" - głosił. Adresata brakowało, ale był pewien od kogo pochodzi.
- Coś się stało? - usłyszał za swoimi plecami z ust pięknej kobiety, którą kochał.
Uśmiechnął się szczerze.
- Nie gwiazdeczko, teraz już wszystko będzie tylko i wyłącznie dobrze - odparł, mając już cały swój świat w swoich ramionach.

____________________________

Wyszła mi Moda na sukces... Hah, chyba zgłoszę się na scenarzystę. Jeśli widzicie błędy to krzyczcie. Bardzo chętnie się czegoś nauczę, bo niestety moja ortografia ma wiele do życzenia. A tymczasem... pozdrawiam! Do następnego xoo

poniedziałek, 26 maja 2014

Dwudziesty szósty

Zapach różnorodnych kwitów roznosił się w białym, przytulnym pomieszczeniu. Kobieta leżała pośrodku nich na szarej kanapie, oglądając niezbyt lubiany serial. Z rozkoszą oddawała się pieszczotom spokoju. Był on zdecydowanie czymś, co ostatnimi czasy otrzymywała w bardzo małych ilościach. Jednak to, co dobre i przyjemne trwa zazwyczaj bardzo krótko, jak było i tym razem. Do salonu wdarli się bowiem rozbójnicy Aveiro, którzy narobili mnóstwo hałasu. Pierwszy, ten najmłodszy, już od progu krzyczał bełkotliwe sensacje, mówiące o nabyciu nowej zabawki. Drugi, ten nieco starszy, miał z kolei ogromny uśmiech na swe twarzy, a obok niego szła poznana już przez kobietę nastolatka. Ostatni z zabójców ciszy był w stanie głębokiej nostalgii. Wyrzucił stertę zakupów na stolik na przeciwko ukochanej i począł swe lamenty :
- Jak sądzisz, nasze dziecko będzie wolało Kubusia Puchatka czy Myszkę Miki? - zapytał z miną co najmniej pracownika zakładu pogrzebowego. Dla uwiarygodnienia swego problemu z jednej z toreb wyciągnął gadżety z obu bajek, które wyłożył przed oblicze kobiety.
- Sądzę, że będzie mu to obojętne. - rzuciła pod nosem, nawet nie odrywając wzroku od telewizora.
- Ale Shanti, to jest poważny problem! - zaprotestował natychmiast. Ustawił się przed obiektem jej uwagi, a swe ręce oparł o biodra, mówiąc tym gestem jednoznacznie, że sprawa nie cierpi zwłoki.
- Cristiano, wiem, że przejmujesz się przyszłym dzieckiem, ale to dopiero pierwszy miesiąc, mamy jeszcze sporo czasu. - odparła cichym głosem, wstając z miejsca swego spoczynku. Podeszła do mężczyzny, a swymi rękoma objęła jego kark. - Poza tym w ciąży bardzo wzrasta apetyt na seks. - dodała, palcem wędrując wzdłuż torsu piłkarza.
- Naprawdę? Więc chyba musisz być częściej w ciąży. - ze swym szarmanckim uśmiechem złożył dłonie na jej plecach. Cóż, jak większość mężczyzn na samo wspomnienie stosunku płciowego, miał w głowie milion wizji, które odrywały go gdzieś daleko od rzeczywistości.
- Uważaj, bo zbankrutujesz na moich operacjach plastycznych. - zaśmiała się, unosząc swą brew ku górze. - A za godzinę ma tu być twój prawnik w sprawie rozwodu, więc niestety musisz zapomnieć o seksie. - ułożyła usta w smutną minę, dodatkowo dotykając czule jego męskości przez materiał spodni. Widziała w jego czekoladowych oczach pożądanie, ten cudowny blask, który spędzał jej sen z powiek każdej nocy. Nie przeszkadzało jej to jednak zostawić ukochanego i odejść w kierunku kuchni, po uprzednim złożeniu pocałunku na jego wilgotnych wargach. Na miejscu zajęła się przygotowywaniem posiłku. Cóż, posiadanie dwójki dzieci wymagało ich okresowego karmienia. Wyciągnęła potrzebne do zrobienia naleśników produkty i już miała zabrać się za robienie ciasta, gdy nagle poczuła gorący oddech na swojej szyi.
- Nie ładnie tak uciekać. - wyszeptał dobrze znany jej osobnik, swymi rękami obejmując ją w talii. - Oczekuję przeprosin. - dodał zdecydowanym tonem, swój uścisk czyniąc coraz mocniejszym.
- Oczekiwać każdy może, ale koncert życzeń nie ten adres. - prychnęła śmiechem, całą szklankę mąki, jaką miała w dłoni, wysypując na jego włosy.
Efekt był doskonały, w końcu została puszczona. Jedynie mina Cristiano nie była na miarę jej oczekiwań. Chwycił on bowiem cały pojemnik jajek i z dziwnym, nie zwiastującym niczego pozytywnego, spojrzeniem ruszył w jej kierunku.
- No to teraz mnie zapamiętasz! - obwieścił z dumną na ustach.
Nie miała czasu na zebranie myśli. Schowała się za stołem, żegnając swój dotychczasowy humor.
- Cristiano, przecież tego nie zrobisz... - dołączyła urocze spojrzenie, licząc na słabość mężczyzny. Jej oczekiwania jednak okazały się dalece chybione. Ledwie zrobiła krok w tył, a w jej kierunku poleciało pierwsze jajko. Uderzyło ono w wazon, strącając cenny kryształ na ziemię.
- Już zrobiłem. - oznajmił, szczerząc swe białe zęby. Następnie wziął drugie jajko i rzucił nim tak celnie, że, mimo oczywistej ucieczki obiektu, rozbiło się ono o jej rękę.
- Jesteś wstrętny. - stwierdziła pod nosem, opłakując nową bluzkę, która chyba jako jedyna w jej kolekcji nie pochodziła z wyprzedaży. W jej głowie szybko jednak pojawił się plan zemsty. W ułamku sekundy chwyciła butelkę oleju i schowała za swymi placami. - Crisiu, kochasz mnie jeszcze? - z miną co najmniej skazanego na wieczne tortury zbliżyła się do ukochanego. Stanęła na palcach i spojrzała głęboko w jego piękne oczy.
- Oczywiście, że kocham i przecież wiesz, że...
- To na zdrowie. - przerwała mu wyznanie miłości, wylewając butelkę cieczy na jego włosy. Nie omieszkała także wmasować całość dokładnie, by stworzyć dzieło idealne. Swe działanie podsumowała gromkim śmiechem, Portugalczyk bowiem wyglądał niczym clown pierwszej kategorii.
- Na zdrowie? To tak się teraz bawimy, mała? - zapytał z cwanym uśmieszkiem, biorąc kobietę na ręce. Protesty były czymś kompletnie niewykonalnym, a może nawet nie były w stanie wystąpić w tak krótkim czasie. Kilka sekund później jej ciało leżało już na wygodnej kanapie, a on znajdował się nad nią, swym silnym uściskiem rozwiewając jej marzenia o uwolnieniu się. - Jesteś niemożliwa. - dodał jeszcze, odgarniając włosy z jej twarzy. Uśmiechnął się nieznacznie i złożył czuły pocałunek na jej malinowych ustach. Znów mógł poczuć się, jak za dawnych lat. Znów mógł być po prostu szczęśliwy ze swoją Shanti.

*** 

Głośny dźwięk rozległ się w posiadłości pary. Uzupełniły go kroki na drewnianych schodach, które powędrowały aż do samych drzwi.
- Zapraszam. - oznajmił Xavier, wpuszczając do środka nieznajomą kobietę. Chłopiec zmierzył ją wzrokiem i dodał swym zwyczajowym, charakterystycznym dla dzisiejszej młodzieży, tonem. - A pani kim jest?
- Prawnikiem. Jest twój ojciec? - odparła z uśmiechem na ustach. Sprawiała wrażenie nad wyraz spokojniej, kulturalnej osoby.
Dwunastoletek zwykł jednak uważać na nieznajomych. Nakazał kobiecie w średnim wieku pozostać w pobliżu drzwi, a sam pobiegł do taty. Znalazł go bardzo szybko, bowiem zapach spalenizny wykluczał miejsca inne niż kuchnia.
- Jakaś baba przyszła i mówi, że jest prawnikiem. Wpuścić czy dzwonić po gliny? - rzucił prosto z mostu, stając przed smażącym jedzenie mężczyzną.
- Boże, zapomniałem. - mruknął, łapiąc się za głowę. Natychmiast zrzucił z siebie fartuch w kwiaty i ruszył w kierunku salonu. - A poza tym zmień słownictwo, co? - dodał jeszcze w kierunku syna. Na odpowiedź jednak nie zaczekał. Szybkim krokiem dołączył do swego gościa, którego usadził w salonie i obdarował szklanką zimnej wody. Spodziewał się ostrej reprymendy ze strony, jak podejrzewał, służbistki, lecz ona nie okazała swego zdenerwowania nawet jednym gestem. Z obszernej teczki wyciągnęła dokumenty, które przekazała do rąk piłkarza.
- Wystarczy pana podpis i rozwód bez orzekania o winie mamy w garści. - oznajmiła.
- Tak szybko? - nie ukrywał zdziwienia. - Irina naprawdę nie robiła problemów? 
- Pani Shayk także zależy na czasie, a poza tym mamy swoje sztuczki. Oferta jest bardzo korzystna, nic tylko podpisywać. Odda jej pan 30 % majątku, a jutro wyjedzie z kraju. - odparła z delikatnym uśmiechem, swój wzrok skupiając na rudowłosej, która właśnie pojawiła się w pomieszczeniu.
- Dobrze usłyszałam? Ten paszczur chce 30 % twoich zarobków? - prychnęła ukochana piłkarza, siadają milimetry od niego.
- Jakoś to przeżyjemy, skarbie. Najważniejsze, że zniknie z naszego życia. - złapał jej dłoń, którą swym delikatnym dotykiem ułożył na swoim kolanie.
- Tyle, że to ona powinna nam płacić. - wymamrotała pod nosem. - A prawa do Juniora? Przecież ona nie nadaje się na matkę!
- Pani Irina zrzecze się wszystkich praw do syna, spokojnie. To dobra oferta, naprawdę. - wtrąciła prawniczka, popijając wodę mineralną. - A poza tym, mam gotowe dokumenty w sprawie pana drugiego syna. Chodzi o ograniczenie praw rodzicielskich. - dokończyła po chwili, szukając w swej, jak przystało na kobietę, pełnej rzeczy teczce.
Umysł rudowłosej w ułamku sekundy wypełniły dwa uczucia - wściekłość, która pragnęła uciec na zewnątrz i eksplodować niczym wulkan, a także ból, którym zaatakował jej serce swym ostrym nożem. Wstała z miejsca, próbując zamaskować łzy, które mimowolnie wyprodukowały jej oczy. Pragnęła wykrzyczeć milion słów, lecz miała siły na tylko kilka.
- Nie spodziewałam się tego po tobie. - rzuciła w kierunku ukochanego. Nie umiała pozostać w jego towarzystwie. Nie była nawet w stanie wysłuchać jego tłumaczeń, które brzmiały niczym jednorodny bełkot. Szybkim krokiem uciekła na taras. Tam usiadła na starej, nieco zniszczonej ławeczce i zamknęła swe oczy, starając się opanować emocje. Nie była jednak w stanie. Wciąż miała w głowie tylko jedno słowo - dlaczego?

***

Noc nastała bardzo szybko, wręcz zbyt szybko. Cristiano wciąż stał pod oknem, obserwując swoją ukochaną, która siedziała w ogrodzie. Było bardzo zimno, a ona, pochłonięta przez przerost dumy, wciąż nie dawała mu wymówić choćby jedno słowo. Jedynie siedziała na swojej ławeczce, podkurczając nogi. Mężczyzna był świadomy, że popełnił błąd, ale przecież nie mógł pozwolić siedzieć tam kobiecie jego życia, która nosiła w sobie jego dziecko. W końcu nie wytrzymał. Zrobił ciepłe kakao i wyruszył do ogrodu niczym na ścięcie. Bez słowa usiadł obok niej, stawiając obok ciepły płyn. Nie zareagował nawet na wiele mówiące fuknięcie. Wziął z pobliskiego krzesła koc i okrył nim przemarznięte ciało kobiety. Następnie usiadł blisko niej, wsuwając się pod skraj materiału.
- Posiedzę z tobą. - obwieścił, odchylając głowę do tyłu, by ujrzeć wszystkie gwiazdy. Dzisiejszego dnia było ich wiele, zupełnie jak w ich ukochanym domu - Maderze.
- Spadaj. - warknęła pod nosem, biorąc kubek kakao. Gardziła w tym momencie osobą, która je zrobiła, lecz zimno dało się jej już nieźle we znaki. Ciepła ciecz była niczym opatrunek czułości, który w kilka sekund wypełnił jej wnętrze.
- Spadłem już - dla ciebie z nieba. - zażartował, starając się choć trochę rozluźnić atmosferę między nimi.
- To najbardziej aroganckie i samolubne, co powiedziałeś... - odparła chłodnym tonem, lecz jej świadomość sama sprawiła, że po chwili mimowolnie uśmiechnęła się w reakcji na słowa ukochanego.
- Shan, to było dawno temu, gdy byłaś z tym debilem i nie wiedziałem, co się dzieje. - zmienił temat. Swą głowę spuścił w geście pokory i smutku, a więc uczuć, które bezbłędnie określały go w tym momencie. 
- Co nie zmienia faktu, że chciałeś to zrobić. - mruknęła cichym tonem, wtapiając wzrok gdzieś daleko w horyzont. Kolory nocy działały niczym plaster na  jej ranne serce. Piękne, mroczne, a zarazem tak spokojne, dawały więcej nadziei niż niejeden psycholog.
- Byłem wściekły, zawiedzony. Shan, nie myślałem logicznie. Przecież nie zrobiłbym ci tego. - zarzekł się natychmiast, kładąc dłoń na sercu.
- Skąd mam to wiedzieć? Nie siedzę w twojej głowie. - wzruszyła swymi bladymi ramionami.
- Znasz mnie, jestem tym samym Cristiano, co kiedyś. Nie ufasz mi już? - rzekł prawie nieusłyszalnym głosem. Uklęknął przed obliczem swej ukochanej, a głowę położył na jej kolanach. Były tak gorące, opiekuńcze; mógłby spędzić na nich całe życie. Chociaż wtedy byłby pewien, że już zawsze będzie mu dane pozostać blisko niej.
- Powinnam to zrobić już dawno temu. - westchnęła, swój wzrok kierując na ukochanego. Widziała jego smutek, ten beznamiętny, pełny pokory wyraz twarzy.
- O czym ty znowu mówisz? Mamy mieć dziecko, ty nie możesz mnie znów zostawić i tak sobie...
- Cristiano, spokojnie. - przerwała mu natychmiast, gdy tylko zobaczyła przerażenie w jego czekoladowych oczach. - Już dawno temu powinnam wpisać cię w urzędzie jako ojca Xaviera. Jesteś nim każdego dnia, więc oficjalnie także powinieneś nim być. To twój syn, tylko twój. - wyjaśniła cichym, spokojnym głosem, widząc coraz większy uśmiech na twarzy przystojnego Portugalczyka.
- Czyli będzie od teraz nosił moje nazwisko? - zapytał nagle, chwytając delikatnie dłoń kobiety. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym nadziei, a po chwili cieszył się już niczym wariat. Jedno skinienie głowy pięknej rudowłosej wystarczyło, by rozlać morze radości w jego sercu. Tak niewiele, a zarazem tak dużo.
- Oczywiście musisz go zapytać i przekonać do tego pomysłu. Jest już duży, ma prawo decydować o takich rzeczach. - dodała po chwili, uśmiechając się do swego przyszłego męża.
- Jesteście cudowni, kocham was! - roześmiał się w głos, z prędkością niemalże światła docierając do drzwi. - A poza tym musimy to uczcić. - oznajmił jeszcze, by następnie zniknąć za kawałkiem szklanej tafli.
- Cristiano! - krzyknęła, nakazując mu powrót na taras. Gdy jego opalona twarz pojawiła się na zewnątrz, dodała już ciszej - Jestem w ciąży, nie mogę pić. Oby pamiętasz?
Odpowiedział jej swym charakterystycznym, pełnym uroku uśmiechem, który topił zło tego świata w ułamku sekundy.
- Dlatego dostaniesz najlepszy koktajl owocowy na świecie. - obwieścił dumnie i zniknął w ciepłym pomieszczeniu.

***

Poranek, jak to zazwyczaj bywa po nocy al'a świętowanie, nadszedł w przerażającym tempie. Wyrwał wszystkich domowników z ich słodkiego letargu i nakazał powrót do smutnej rzeczywistości. Xavier właśnie kończył zdanie z matematyki, siedząc obok zajętego rysowaniem w jajecznicy Juniora i czytającego gazetę Cristiano. Czekał go kolejny dzień w nowej szkole, a do tego u boku pięknej dziewczyny, co niewątpliwie było powodem uśmiechu na jego jasnej twarzy. Shanti za to bardzo różniła się od swej spokojnej rodziny. To bowiem właśnie ona miała nakazane wyprawić ich wszystkich z domu. Biegała od kuchenki do kuchenki, wciąż dodając swym mężczyznom nowych porcji jadła. Byli oni typowymi facetami, którzy chyba jedynie dzięki łaskawości natury i zamiłowaniu do sportu nie posiadali brzucha do samej ziemi.
- A to deserku nie będzie? - wypalił nagle najstarszy z nich, z gracją angielskiej królowej popijając kawkę.
- Ależ oczywiście, że będzie! - warknęła w jego kierunku. Z miski pełnej owoców wzięła banana, którego wrzuciła do jego owsianki, niemalże wylewając całe mleko na stół. - Smacznego, panie hrabio. - dodała pod nosem, wracając do smażenia naleśników.
- Boże, od razu jaka awantura. Już nawet o kawałek ciasta poprosić nie można. - przewrócił swymi brązowymi oczami, odstawiając jedzenie na bok. Ochota na nie, dziwnym trafem, przeszła mu w ułamku sekundy.
- Mamo, rozumiem twoje rozgoryczenie. - wtrącił Xavier, przybierając minę najsłodszego dziecka świata. - A tego banana, co dałaś tatcie to ja chętnie, tylko w czekoladzie i smażonego. - dokończył, owego banana wyjmując z owsianki mężczyzny i unoszą w powietrze, by kobieta go odebrała.
- Wiecie co? Jak chcecie obsługę na poziomie 3 gwiazdek Michelin, to od jutra zacznę wystawiać wam rachunki. - odparła, nawet nie mając w zamiarze odebranie od syna owego owocu. Zdjęła fartuch i dumnym krokiem opuściła pomieszczenie. Uznała, iż jej ukochanym facetom przyda się mała lekcja pokory, więc postanowiła wyjąć listy ze skrzynki. Gdy opuściła dom, jej twarz natychmiast powitał ciepły wiaterek i śpiew ptaków. Powitał ją także widok dość nietypowy. Pod ich domem stało bowiem czarne, dość drogie auto. W pierwszej chwili uznała, iż musi być to jakiś gość Cristiano. Gdy jednak podeszła bliżej, samochód ruszył z piskiem opon, napełniając jej serce przerażeniem. Takie widoki znała z filmów akcji, lecz życie z filmem ma niewiele wspólnego. Co więc miała znaczyć owa scena? 

__________________________________________________

Czekają nas jeszcze 2 rozdziały na tym blogu. Co potem? http://giveyouallofme.blogspot.com/ , możliwa kontynuacja za jakiś czas i coś, co nie ma związku z piłkarzami i w sumie z żadnym żyjącym człowiekiem. O czym? Trochę kryminału, trochę romansu... i cokolwiek mi wpadnie do głowy :D
Za wszelkie błędy tutaj przepraszam, ale 3 fizyki dziennie i zapominam własnego imienia. Oby do wakacji! ;d
Pozdrawiam xo

niedziela, 25 maja 2014

Dwudziesty piąty

Ciepłe dłonie dotykały jej jeszcze zupełnie mokrych włosów. Ciepłe dłonie mężczyzny, który swym cudownym zapachem unieruchamiał wszystkie należące do niej zmysły. Na dłoniach jednak nie poprzestał. Swym czułym pocałunkiem obdarzył jej bladą szyję. Całował ją z każdą sekundą coraz zachłanniej, jakby miała zaraz przemienić się w pył i tak po prostu wyparować. Nagle jednak odsunął się na bezpieczny dystans, swym matowym wyrazem twarzy powodując nieprzyjemne uczucie w sercu ukochanej.
- Jak wyobrażasz sobie nasz ślub? - zapytał śmiertelnie poważnym tonem, tym razem powodując uśmiech na jej twarzy.
- Kocham cię. - odparła rozbawiona rudowłosa. Złożyła czuły pocałunek na ustach mężczyzny, chcąc wyrazić swoje uczucie w wymiarze choć odrobinę fizycznym.
- Ej, ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie! - natychmiast upomniał ją, odgrywając wielce pokrzywdzonego.
- Bo ufam, że wszystko urządzisz idealnie. - ułożyła swe usta w najurokliwszy uśmiech z palety swych zdolności aktorskich. Następnie po prostu ułożyła głowę na jego opalonym torsie, zamykając powoli swe powieki. Jej ciało w ułamku sekundy ogarnęło poczucie spokoju, bezgranicznego bezpieczeństwa. Było jej najzwyczajniej w świecie przyjemnie, gdyż była przy swoim cudownym narzeczonym. Mogłaby pozostać w owym błogostanie po kres swego żywota, gdyby nie pewien przeraźliwiy dźwięk, który bezlitośnie zaczął emitować jeden z telefonów. I chociaż była pewna, że nie należał on do niej, chwyciła go w ułamku sekundy i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Cristiano, włącz internet! Tylko szybko, błagam! - krzyczał głos niezidentyfikowanego mężczyzny.
- W jakim celu, Pepe? - mruknął zdziwiony Portugalczyk, który oczywiście zbliżył się na tak mały dystans, że słyszał każde słowo.
- Zobaczysz. Tylko uprzedzam, nie czytaj na stojąco i najlepiej wypij wcześniej kilka głębszych. - rzucił tajemniczo i rozłączył się niemalże od razu.
Cristiano dopadł laptopa z prędkością niemalże światła. Natychmiast włączył internet i wpisał swoje nazwisko. Wyskoczyło kilka stron z wywiadami sportowymi, jakieś rankingi, nic niezwykłego. Rzeczona wiadomość, która miała spowodować eksplozję jego emisji, znajdowała się na samym dole. Otworzył ją i ujrzał obszerny artykuł, który mimowolnie spowodował ogromny uśmiech na jego niemalże bladej z przerażenia twarzy.
"Niecodzienna wiadomość obiegła sportowy świat. Jest to pierwsza tego typu sytuacja, gdy syn aktualnie grającego piłkarza wystąpi w reprezentacji swojego kraju na Mistrzostwach Świata. Xavier Suarez, bo właśnie o nim mowa, jest synem samego Cristiano Ronaldo. Chłopak bez wątpienia talent odziedziczył po ojcu, choć ich pozycje na boisku są skrajnie odmienne. Młody Portugalczyk został bowiem powołany do kadry U15 jako pierwszy bramkarz. Czy sprosta wyzwaniu? A może presja ze strony sławnego ojca go przerośnie? Tego dowiemy się już niedługo"

***

Godzina 10:00, a więc najwyższy czas na zjedzenie czegokolwiek. W salonie luksusowej willi siedziało właśnie stado wygłodniałych mężczyzn, czekając na pierwsze ofiary. Wszyscy z zachwytem podziwiali telewizor, lecz ten widok był iście mylący. Skoncentrowani oni byli bowiem na odgłosach dobiegająch z kuchni. Z częstotliwością 5 sekund wdychali cudowne zapachy, stając się coraz bardziej głodnymi. W końcu jeden z nich poniósł klęskę i postanowił pójść do ukochanego pomieszczenia, by zaspokoić swe pragnienie śniadania. Z uśmiechem na ustach wparował do środka, próbując wydedukować, co dobrego do konsumpcji dziś otrzyma. Otrzymał jednak jedynie cios wykonany białą ścierką, który wprawił go w osłupienie.
- Nie możesz wytrzymać 20 minut bez podjadania? - usłyszał z ust nadąsanej rudowłosej, która swe dłonie wojowniczo oparła na biodrach.
- Oj przestań, przecież przyszedłem ci pomóc, słonko. - mruknął pod nosem, dodając swój uroczy wyraz twarzy. Natychmiast podszedł do dziewczyny, a swe dłonie złożył na jej tali. - Nie ufasz swojemu przyszłemu i RANNEMU mężowi? - rzucił z wyrzutem, opierając głowę o bark ukochanej. Swymi pięknymi oczami podążał jednak w kierunku patelni, co oczywiście próbował skrzętnie ukryć.
- Więc możesz wynieść śmieci. - zarządziła nagle, odsuwając się od mężczyzny. Przekazała mu pełen odpadków worek i wskazała drogę do wyjścia. - Tylko szybciutko, kochaniutki. - dodała jeszcze ze swym zadziorny uśmiechem, całując czule jego policzek.
- Śmieci? Sądziłem raczej, że mogę ci pomóc kosztować te wszystkie potrawy, żeby przypadkiem nic złego nie wyszło, czy coś... - prychnął cichym śmiechem, przybierając minę co najmniej skazanego na kilka lat w rosyjskich łagrach.
- Z głodu nie umrzesz. - zmarszczyła brwi, nalewając nową porcję ciasta na powierzchnię patelni.
- A właśnie, że umrę. - ogłosił pod nosem, wychodząc z kuchni. Postanowił wykonać swe zadanie, pomimo początkowej niechęci. Na zewnątrz było bardzo ciepło, typowy wiosenny poranek. Mężczyzna z uśmiechem na ustach powędrował w kierunku stojącego blisko furtki kosza. Gdy wrzucił do niego worek, już miał wracać, lecz zatrzymał go widok pewnego auta, które stało na przeciwko jego posiadłości. Miał dziwne przeczucie, które mówiło o wyjątkowości tego pojazdu. Chwilę przyglądał mu się z oddali, lecz w końcu postanowił podejść bliżej. Wydało mu się niezmiernie dziwne, że z owej maszyny nikt nie wysiadł przez dobre kilka minut. Szyby nie były przyciemnione, ale piłkarz nie mógł rozpoznać siedzących w nim osób. Gdy był już kilka metrów od auta, po jego ciele przeszedł dziwny dreszcz - czyżby przerażenia? Drzwi auta otworzyły się bowiem, a z ich wnętrza wyszedł pewien człowiek. Był to starszy pan. Miał na sobie drogi garnitur, co obeznany w modzie piłkarz rozpoznał w ułamku sekundy. Nadal niestety informacja ta nie dawała mu żadnej wiedzy na temat owej osoby.
- Niech pan stąd odjedzie, bo zadzwonię po policję! - rzucił jednak w kierunku nieznajomego. Ten nie odpowiedział. Zbliżył się do napastnika Królewskich i bez żadnych ogródek wymierzył mu cios w twarz. Cristiano ledwo ustał na nogach. Pięćdziesięciolatek nie był dla niego wyszukanym rywalem, lecz zaskoczył go i to bardzo mocno. Smuga krwi rozpoczęła swoją drogę wzdłuż policzka Portugalczyka. Ból był ogromny, lecz jeszcze większe było zdezorientowanie rannego.
- Zginiesz! - w końcu odezwał się głos nieznanego. Głos, który po chwili zniknął za szybą drogiego Mercedesa. Starszy człowiek odjechał z miejsca w ułamku sekundy, zostawiając Cristiano z milionem sprzecznych myśli. Dwudziestodziewięciolatek przez dobre kilka minut stał w miejscu, nie mogąc pojąć sceny, która właśnie rozegrała się z nim w roli głównej.
- Kurwa.. - rzucił jeszcze pod nosem, widząc plamy krwi na nowej koszulce Nike. Następnie jakimś cudem zabrał się do kupy i ruszył w kierunku domu. Starał się oczywiście jak najszybciej dotrzeć do łazienki. Nie pragnął dawać rodzinie powodów do zmartwień przez, jak podejrzewał, nadgorliwego fana przeciwnej drużyny. Jego plan zdawał się mieć rację powodzenia, lecz gdy był już w połowie schodów, dopadł go znajomy głos.
- Cristiano, jedzenie jest już gotowe. - poinformował ciepły ton Shanti.
Mężczyzna ani drgnął.
- Muszę coś zrobić. - rzucił pokrętnie, licząc, że ukochana oszczędzi mu pytań.
Ona jednak nie miała w planach odpuszczenia. W ułamku sekundy stanęła obok niego, chcąc znaleźć się w jego gorących ramionach. Cristiano jednak odwrócił się w przeciwną stronę, by ukryć swój mroczny sekret. Plan niestety uległ szybkiej destrukcji. Kobieta nie była w stanie przegapić mokrej od krwi koszulki, jego sinej twarzy. Dotknęła delikatnie jego rany, lecz piłkarz znów odwrócił głowę, formując na swej twarzy grymas bólu.
- Kto ci to zrobił? - zapytała z przerażeniem w swym zielonych oczach.
Nie wiedział, co ma powiedzieć. Analizował w głowie wszystkie możliwe kłamstwa, lecz na próżno. Kiedyś był mistrzem w tym fachu, teraz nie potrafił już wciskać ukochanej niestworzone historie. Raniło go to zbyt bardzo, nie było warte swego efektu.
- To nic takiego, naprawdę. - odparł w końcu, kładąc swą dłoń na policzku kobiety. Uśmiechnął się nieznacznie, chcąc uwiarygodnić swoje słowa. Następnie po prostu przytulił ją mocno do siebie. Tak mocno, by nie miała siły na choćby małe gesty. Wdychał jej kwiatowe perfumy, starając się zatracić w nich swe rozdrażnione zmysły.
- Ale jesteś pewien? - zaniepokoiła się, czując nerwy przyszłego męża. Mógł je ukrywać, ale znała go zbyt dobrze, by nie umieć rozpoznać jego smutku.
- Jestem. - rzucił z lekkim zniecierpliwieniem. - Idź do jadalni, zaraz do was zejdę. - dodał jeszcze, składając czuły pocałunek na jej ustach.
Posłuchała. Nie wiedziała czy powinna tak szybko odpuścić, lecz wizja kolejnej kłótni była dla niej zbyt odstraszająca, by kontynuować trudny temat. Kobieta zeszła do dzieci i natychmiast poczęła przygotowania do obiadu. Dziwnym trafem młodzi Aveiro byli bardzo chętni do pomocy, co skutkowało szybkim znalezieniem się głodnych dusz przy zastawionym stole. Ostatni do towarzystwa dołączył oczywiście Cristiano. Na jego policzku nie było już krwi, ale spory opatrunek. Nie przejmował się tym jednak, a raczej starał się na takiego kreować. Nałożył na talerz swoją ulubioną rybę i rozpoczął jedzenie. Początkowo synowie przypatrywali mu się z zaskoczeniem, ale po chwili również zajęli umysły talerzami.
Uczta minęła rodzinie pod przewodnictwem milczenia. Nikt nie miał wystarczająco odwagi, by móc zacząć temat. W końcu jednak nastał czas deseru. Dopiero wtedy Cristiano postanowił poruszyć interesujący go temat.
- Dlaczego nie mówiłeś nam o powołaniu? - zapytał syna, swym ponurym, pełnym niemalże pretensji wzrokiem obdarzając jego osobę.
- Nie ma to najmniejszego sensu, bo mama i tak się nie zgodzi. - Xavier mruknął pod nosem, swój wzrok skupiając na kawałku szarlotki.
- Bo to prawie drugi koniec świata, a ty masz 12 lat i powinieneś skupić się na nauce, a nie odwiedzać pogrążone w kryzysie politycznym kraje. - natychmiast dodała matka chłopca, wstając od stołu. Poczęła zbierać brudne już talerze, chcąc uciec od tak bezsensownej w jej mniemaniu rozmowy. Zanim jednak zdążyła opuścić pomieszczenie, Cristiano wygłosił swe zdanie.
- Xavier powinien jechać. To jego marzenie, a my musimy pomóc mu je spełnić. - wygłosił pełnym stanowczości głosem.
- Widzę, że moje zdanie w tym domu nie ma żadnej wagi. - prychnęła śmiechem, dając wyraz swego rozgoryczenia. Wzięła brudne naczynia i szybkim krokiem powędrowała do kuchni. Na miejscu wrzuciła wszystko do zlewu, przy okazji tłucząc kilka elementów zastawy. W tym momencie nie było to jednak ważne. Kobieta usiadła na pobliskim krześle, swój smutny wzrok skupiając na posadzce.

***

Chwyciła swój płaszcz, szykując się do opuszczenia domostwa. Na zegarze była już godzina 19:30, a niebo nad Madrytem zaczęło przybierać różnorakie kolory. Ciepłe powietrze pieściło twarze tubylców, sprawiając, że była to idealna pora na podróż. Kobieta już miała wyjść na zewnątrz, lecz powstrzymał ją głos syna.
- Mamo, mogę iść do Jenny? - zapytał młody Xavier, swym uroczym wyrazem twarzy próbując uzyskać zgodę.
- Możesz, ale musisz odrobić chemię, gdy wrócisz, dobrze? - odparła, obserwując Cristiano, który właśnie schodził z piętra. Mężczyzna miał na sobie kremowe spodnie i szarą bluzę Nike. Delikatny zarost dodawał mu męskości, a zapach jego cudownych perfum można było poczuć już kilka metrów od niego. Wyglądał niczym jeden z mitologicznych bogów.
- O czym rozmawiacie? - wtrącił, będąc już obok rodziny. Musnął jeszcze policzek ukochanej, swym urokiem czyniąc jej puls coraz szybszym.
- Idę do swojej dziewczyny, pa tato. - nastolatek rzucił w pośpiechu, by następnie zniknąć z pola widzenia rodziców. Był tak szczęśliwy ze spotkania nowej przyjaciółki. Możliwe, że nie do końca rozumiał pojęcie "miłość", ale w głębi serca był pewien, że młoda dziewczyna jest mu bardzo bliska.
Rodzice Xaviera pozostali sami. Udali się do garażu, gdzie wybrali czarne Audi. W posiadaniu piłkarza było mnóstwo lepszych egzemplarzy, lecz dziś zależało im na dyskrecji. Już mieli ruszać, gdy Cristiano zwrócił wzrok w kierunku ukochanej.
- Dobrze, więc gdzie my tak w ogóle jedziemy? - zapytał, swym dociekliwym wzrokiem atakując jej twarz.
- Zobaczysz. - odparła tajemniczo, składając pocałunek na policzku mężczyzny. Następnie podała mu nieznany wcześniej adres i nakazała ruszyć.
Cristiano był nieco sceptycznie nastawiony do takich wycieczek, ale nie śmiał narzekać. Z uśmiechem na ustach prowadził swój samochód, jadąc słonecznymi alejami Madrytu. W końcu GPS wskazał mu, że ich droga dobiegła końca. Piłkarz ze zdziwieniem zaparkował pod prywatnym gabinetem lekarskim. Wpatrywał się w szyld dobre kilka minut, wciąż bez skutku. Nie miał nawet pomysłu, który choć w małym stopniu wyjaśniłby mu ich obecność w takim miejscu. Kobieta z kolei opuściła Audi i rozejrzała się dookoła, wdychając świeże, wiosenne powietrze. Nie wytrzymał. Wyszedł z samochodu i podszedł do ukochanej. Dłonie złożył na jej udach, swym silnym ciałem przyciskając kobietę do maski pojazdu.
- O co tu chodzi? - niemalże zażądał odpowiedzi, przybierając groźne spojrzenie.
Uśmiechnęła się niemalże niewidocznie. Z torebki wyciągnęła mały przedmiot, który wręczyła ukochanemu. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. Spoglądał tak dobre pół minuty, starając się analizować wszystko. Nie przychodziło mu to z łatwością. Umysł jeszcze nie był pewien, lecz serce było już w tak ogromnym szale, który, wbrew pozorom, stworzył z pozornie wygadanego człowieka niemalże niemowę.
- Cristiano, powiesz coś? - wyrwała go ze strefy myśli swym cichutkim głosem. Bała się coraz bardziej. Dlaczego w końcu on nie okazał nawet cienia radości?
- Shanti, czy ja... ja będę... - próbował skleić logiczne zdanie, ale niestety na próżno.
Ujęła jego twarz w dłonie, by połączyć ich usta w gorącym pocałunku. Przyjemny dreszcz namiętności przeszedł jej ciało. Dłonie mężczyzny dotykały jej pleców, a ona wciąż delektowała się smakiem ich miłości.
- Będziesz. - potwierdziła, przerywając w końcu ukochane zajęcie.
- Ale jak to możliwe? - przejechał dłonią po policzku kobiety. Nie ukrywał zdziwienia. Owszem, pragnął tego najbardziej na świecie, lecz przecież starali się uważać. A raczej ona starała się uważać.
- Cristiano... nie mam pojęcia, ale kocham to dziecko. - ułożyła usta w delikatny uśmiech.
- A ja kocham was i zawsze będę kochał, gwiazdeczko. - przyrzekł niemalże natychmiast, otulając ciało ukochanej swymi silnymi ramionami. Złożył pocałunek na jej czole i już wiedział. Wiedział, że los podarował mu wszystko, czego potrzebuje do pełni szczęścia.

_____________________________

Nawet nie tłumaczę się za ten rozdział, bo miejsca by zabrakło..
Cieszmy się 10 zwycięstwem!
A kolejny rozdział nawet dziś, ale pod warunkiem 5 komentarzy :D
Miłego xooo

wtorek, 20 maja 2014

Dwudziesty czwarty

- Mam dla pani dwie wiadomości - jedną dobrą, a drugą złą. - odparł poważnym wręcz do przesady tonem.
Dziewczyna nie wytrzymała kolejnej dawki stresujących wiadomości. W jej głowie powstawały miliony czarnych scenariuszy, tworząc żyjącym własnymi prawami strach, który wręcz paraliżował jej zmysły. Nagle poczuła, że świat dookoła niej zaczyna wirować w niebezpiecznym tempie. Duszności przejęły władzę nad jej oddechem, lecz ona starała się wyjść na jak najpoważniejszą. Oparła się jedynie o zimną ścianę i powtórzyła swe pytanie :
- Co z Cristiano?
Usłyszała ciszę. Cieszę, z której dopiero po chwili wyłoniły się wszystkie odpowiedzi.
- Pan Ronaldo może zostać wypisany do domu już dziś i to jest dobra informacja. Niestety, ma lekkie wstrząśnienie mózgu i wymaga opieki. Przez kilka dni nie powinien wstawać z łóżka. Musi dużo odpoczywać, pić zimnej wody i uważać na siebie. Może też odczuwać silne bóle głowy i nie pamiętać niektórych szczegółów. - wyjaśnił wysoki lekarz. Wspomniał jeszcze o możliwości odwiedzenia chorego i odszedł, by spełniać swe obowiązki. Pozostawił Shanti w stanie, którego sama nie była w stanie określić. Z jednej strony możnaby nazwać go erupcją radości, z drugiej wybuchem nowych, może nawet potężniejszych, obaw. Dziewczyna jednak długo nie analizowała swej decyzji. Skierowała się do sali ukochanego, które próg przestąpiła wolnym, jakby niepewnym, krokiem. Zobaczyła go od razu. Leżał obok dwóch innych chorych, a na jego głowie widniał ogromny bandarz. Nie wyglądał najlepiej, lecz to nie było ważne. Cenne było to, że powróci do zdrowia i tylko to się tak naprawdę liczyło w tym momencie.
- Kim pani jest? - zapytał nagle, zauważając pojawienie się dziewczyny. Był tak obojętny, tak nijaki.
- Cristiano, ty chyba sobie żarty robisz.. - odparła słabym głosem, stojąc w progu niczym słup. Do jej głowy znów dotarł niewyraźny szum, odbierający resztki sił. Czuła, że niedługo zemdleje, lecz starała się zachować choćby pozory spokoju. Spokoju, który właśnie pożegnał się z wyrazem twarzy mężczyzny.
- Gwiazdeczko, co się dzieje? - wyraził swój niepokój stanem ukochanej. Chciał wstać z miejsca i jej pomóc, lecz ona była szybsza. Podeszła bliżej i bez zbędnych formalności wymierzyła mu cios w policzek.
- Nienawidzę cię, idioto cholerny! - wykrzyczała ze łzami w oczach. Nie potrafiła jednak długo się na niego gniewać. Usiadła na skraju jego łóżka i położyła głowę na jego torsie, zamykając swe czarne od rozmazanego tuszu powieki.
- Shanti, ale ja nie chciałem ci zrobić nic złego. Przepraszam, głupio się zachowałem. - wyszeptał swym silnym głosem, gładząc dłonią jej miękkie, rude włosy.
- Jeszcze pożałujesz tego wszystko. Gwarantuję ci, że beze mnie nie wyjdziesz na centymetr z domu, a rosół będziesz jadł hektolitrami. - mruknęła pod nosem, tworząc na twarzy mężczyzny ogromny uśmiech.
- Czyli wrócisz do mnie? - stwierdził, aniżeli zapytał, nie mogąc powstrzymać radości. Głowa nadal sprawiała mu ogromny ból, lecz powrót ukochanej był wart tego stanu; był wart wszystkiego.
- A mam wybór? - podniosła głowę, by móc spojrzeć w jego czekoladowe oczy. - Nie umiem cię nie kochać. - dokończyła już szeptem. Zbliżyła się do jego warg, które pocałowała z ogromną czułością. Znów mogła rozkoszować się tym cudownym smakiem, który przyjemnie rozchodził się wzdłuż jej ciała. Najchętniej właśnie w taki sposób spędziłaby resztę swego żywota, lecz i tym razem ktoś musiał przerwać im ten cudowny błogostan. Do sali chorego wtargnęło dwóch mężczyzn, którzy natychmiast rzucili się w ramiona rannego, wylewając przy tym morze łez i lamentów.
- Jak ty nam mogłeś to zrobić?! - odzywał się pierwszy, który posiadał na swej głowie piękne loki.
- Wiesz, w sumie ja go rozumiem. Dla tak pięknych pielęgniarek sam bardzo chętnie był trafił do szpitala. - swoje trzy grosze dorzucił drugi, który dla kontrastu zamiast rozpaczy miał na twarzy ogromny uśmiech.
- Jeśli chcesz mogę wyrzucić cię z okna. - mruknął, zapewne poirytowany całym zamieszaniem, Cristiano. 
- Kochanie, a może przedstawisz mi kolegów? - wtrąciła dziewczyna, która zanim jeszcze zdążyła ukończyć swoją prośbę została zaatakowana przez potężne łapska loczka.
- Marcelo jestem! To ja dzisiaj na treningu podałem ci piłkę. - atakujący ukazał dumnie swe wszystkie zęby, nawet nie biorąc do siebie zbytnio złowrogiego spojrzenia Cristiano. 
- A ja Sergio. Bardzo dużo dobrych rzeczy słyszeliśmy o tobie, ale Cristiano nie mówił, że jesteś tak piękna. - dodał drugi, składając delikatny pocałunek na dłoni dziewczyny.
- Widzę, że wasza drużyna jednak posiada jakiegoś dżentelmena. - zażartowała, przez chwilę skupiając wzrok na twarzy Hiszpana. Szybko doszła do wniosku, że był człowiekiem bardzo pogodnym, z poczuciem humoru, a do tego niezmiernie przystojnym. Zapewne miał miliony wielbicielek, którym nie dziwiła się już wcale.
- Shanti, a może napijesz się wody? Bardzo chętnie pójdę do sklepu. - zaproponował Ramos, dodając swój zwyczajowy, zdecydowanie zniewalający uśmiech.
- Ona nie pije wody. - przerwał mu Cristiano, swym ponurym spojrzeniem atakując wszystkich obecnych.
- Cristiano, bardzo lubię wodę i chętnie pójdę po nią razem z Sergio, wiesz? - mruknęła pod nosem, wstając z zajmowanego obok ukochanego miejsca. - Odpoczywaj. - dodała jeszcze, lecz będąc już w połowie drogi do wyjścia. Blondyn wyszedł zaraz po niej. Nawet nie spojrzał w kierunku chorego przyjaciela. Podążał za jego partnerką niczym wierny pies, ignorując wszystko dookoła.
Cristiano coraz bardziej martwiła zaistniała sytuacja. Czyżby to jego zmysły robiły mu głupie żarty, wyolbrzymiając wszystko? Jedno było pewne, w jego sercu narastała złość, która niczym bomba z opóźnionym zapłonem czekała na moment swej eksplozji.

Stanęła przed automatem z napojami, czekając na swoje zamówienie. Jej nastrój zdecydowanie nie był czymś, co możnaby dokładnie określić. Miała tak ogromny bałagan w swych myślach; nie była w stanie postępować logicznie. W spokoju czekała więc na wodę, licząc na kilka minut spokoju, który dałby jej szansę do zastanowienia się nad swym żywotem. Niestety, szybko przerwał jej pewien mężczyzna, którego imię poznała przed kilkoma chwilami.
- On zawsze jest taki w stosunku do ciebie? - zapytał, opierając się o pobliską ścianę.
- Niby jaki? - nawet nie spojrzała w jego kierunku. Wciąż walczyła z automatem, który najprawdopodobniej był zepsuty.
- No wiesz.. zaborczy. - wyjaśnił cichym głosem, obserwując dokładnie każdy jej gest, grymas twarzy. Obserwował i analizował wszystko w swej blond głowie.
- Cristiano nie jest zaborczy. - zaprzeczyła natychmiast, na chwilę odrywając się od maszyny. - Jest tylko odrobinę zazdrosny, nic więcej. A poza tym, to nie twój interes. - dodała już ostrzej, dodatkowo wymierzając kopniaka niesfornemu automatowi.
- Dziwi mnie po prostu jego zachowanie. Nigdy nie był typem monogamisty, a teraz najchętniej trzymałby cię na sznurku. - wciąż główkował przystojny mężczyzna. Podszedł do przeciwnika dziewczyny i jednym, celnym uderzeniem dłoni sprawił, że upragniona butelka wody w końcu została wydana. - Proszę. - przekazał ją Portugalce, dołączając delikatny uśmiech.
- Może po prostu się zakochał? - rzuciła w jego kierunku ironiczny wyraz twarzy.
- Może. - odparł tajemniczym tonem, który był niczym innym, aniżeli składowiskiem nostalgii. Po tych słowach po prostu odszedł. Bez pożegnania, dalszej dyskusji. Odszedł w kierunku wyjścia i po prostu zniknął, tworząc nieprzyjemne uczucie w sercu dziewczyny. Nie miała pojęcia, co znaczyła ta scena, nawet chyba nie chciała tego analizować, lecz wypełniła ona jej umysł dziwnym strachem. Czy uzasadnionym? Zapewne nie, lecz na pewno prawdziwym.

Gdy powróciła do sali ukochanego zastała go kompletnie samego. Spoglądał w ogromne okno, swoim nieprzyjemnym wzrokiem już na wstępie powodując dreszcze na jej ciele. Zauważył ją niemalże od razu, lecz nawet nie spojrzał w jej kierunku. Nie planował ukrywania złości, prawdopodobnie nawet nie umiał.
- Chcesz wody? - zapytała nieśmiało, stawiając butelkę na szafce obok jego łóżka. Następnie usiadła blisko Cristiano, lecz on nadal podziwiał jedynie swe okno. Próbowała go dotknął, wtedy raptownie odsunął się nieco dalej. Był tak zdenerwowany, nigdy nie widziała go w takim stanie.
- To miała być zemsta za moje zachowanie, tak? - rzucił jedynie, dołączając nieznaczne prychnięcie.
- Cristiano, dlaczego doszukujesz się czegoś, co nie istnieje? - westchnęła cicho, wzrok skupiając na swych dłoniach. - Mówiłam ci już milion razy, że zazdrość nie rodzi nic dobrego i nie masz do niej powodów, a ty wciąż..
- A ja wciąż jestem cholernym dupkiem, który cię nie rozumie. Może czas zmienić chłopaka? - po raz pierwszy spojrzał w jej kierunku, ukazując swe mokre od łez policzki.
Nie wytrzymała. Chwyciła jego twarz w dłonie i złożyła gorący pocałunek na jego wargach. Spodziewała się protestów, lecz tym razem mężczyzna położył dłoń na jej plecach, gładząc je delikatnie. Pragnął jej zbyt mocno, by móc od tak odrzucić ją od siebie.
- Jesteś cudowny, rozumiesz? Wbij to sobie do tej durnej głowy. - wyszeptała wprost do jego ust.
Nie odpowiedział. Spojrzał dziwnym wzrokiem w kierunku pobliskiego krzesła, na którym wisiała jego kurtka.
- Możesz mi ją podać? - zapytał nieśmiało. Wciąż bił się z milionem myśli, próbujących podważyć jego decyzję, lecz był już pewien. Gdy otrzymał pożądany przedmiot wyciągnął z niego drobne pudełeczko w kolorze czerwonym. Przyjrzał mu się uważnie, jakby chcąc ujrzeć w nim słowa, które powinien wypowiedzieć. Nic takiego jednak nie było bliskie wystąpienia. Jeszcze kilka dni temu miał głowie milion sentencji cudownych wyznań miłosnych, ale teraz, gdy potrzebował ich, nie mógł ułożyć nawet jednego logicznego zdania. - Shanti, bo ja.. bo ja chciałem prosić cię.. czy byś chciała.. czy byś mogła..
- Tak! - krzyknęła, przerywając mu jakże elokwentną wypowiedź. Czas do namysłu był dla niej czymś zupełnie zbędnym. Jej serce zadecydowało w mgnieniu sekundy, odpychając mózg od głosu.
Odpowiedział jej uśmiechem. Otworzył pudełeczko, ukazując ukochanej pierścionek z ogromnym diamentem, który mienił się bogactwem barw w promieniach słońca. Dziewczyna pokochała go od pierwszego wejrzenia, lecz nie ze względu na jego wartość materialną, a przesłanie, które ze sobą niósł. Był dowodem miłości, ich miłości.
- Jest idealny.. - wyszeptała, nie mogąc uniknąć przy tym łez wzruszenia. Dzisiejszy dzień był spełnieniem jej wszystkich marzeń, więc miała do tego pełne prawo.
- Nie, Shanti.. - położył swą gorącą dłoń na policzku rudowłosej, jednocześnie zmuszając jej wzrok do zatopienia się w swoich czekoladowych oczach. - To ty jesteś idealna. - dokończył po chwili, zbliżając swe usta do jej krwistych warg, które pocałował z ogromną czułością. On także był szczęśliwy. Możliwe nawet, że najszczęśliwszy na naszej planecie. Teraz mógł być już pewien, że była wyłącznie jego. 
_________
Jest to chyba najbardziej wymęczony rozdział w mojej karierze. Wakacje, gdzie jesteście.. ? :c
Postaram się dodać coś szybciej, obiecuję.
Aha, no i bardzo dziękuję za przemiłe komentarze <3 Dobrze wiedzieć, że to wszystko ma jakiś sens. Jesteście najlepsze! ;*
+ niedługo rozdział nr 1 na http://giveyouallofme.blogspot.com/
Miłego czytania! :)

środa, 14 maja 2014

Dwudziesty trzeci

Dookoła biegały radosne dzieci, krzycząc niemiłosiernie. Shanti nie pierwszy raz pojawiła się w miejscu zwanym przedszkolem, ale to przedszkole nad wyraz trudno było zwać przedszkolem. Była pewna, iż dookoła niej chodzą żywe miliardy euro. Większość matek nawet nie zamierzała ukrywać swej fortuny. Siedziały przy suto zastawionym stole, z gracją księżniczkek pijąc drogą herbatę. Ubrane za to były w same markowe rzeczy, które, niby to przypadkiem, eksponowały z wielkim splendorem. Dziewczyna jednak postanowiła przetrwać ten dzień z podniesioną głową. Przyszła tu w końcu dla swojego ukochanego synka, którym stał się dla niej mały Cristiano. Usiadła na swym miejscu, zarzucając nogę na nogę i skupiła uwagę na właśnie rozpoczynającym się przedstawieniu, zupełnie ignorując ciche śmieszki pozostałych kobiet. Na początku dzieci z młodszej grupy zaśpiewały dwie piosenki. Oczywiście nie wyszło idealnie, były pomyłki, lecz czy to jest ważne? Maluchy włożyły w występ całe serce, za co zostały nagrodzone gromkimi brawami. Potem nastała chwila ciszy, a po niej starsze dzieci. Wśród nich oczywiście był Junior. Chłopiec dumnym krokiem stanął na środku sali i począł mówić jako pierwszy. 
- Ze wszystkich kwiatów świata chciałabym zerwać słońce i dać je potem tobie, złociste i gorące. Słoneczko jest daleko, ale.. - nagle jego cichutki głosik zamilkł. Chłopiec spojrzał w stronę publiczności, bawiąc się swymi małymi rączkami. Nie pamiętał, stało się najgorsze z możliwych. Wszyscy przenikali go swymi spojrzeniami, a on? Po prostu uciekł ze sceny na korytarz. Biegł szybko, jakby chcąc uniknąć tych spojrzeń. Było mu tak smutno, tak przeraźliwie smutno. Usiadł na ławeczce pod okiem, która znajdowała się na wprost sali, w której występował. Łzy szybko wypełniły jego małe oczka. Zawiódł swoją mamę, cóż innego mu pozostało?
- Cristiano, dlaczego wyszedłeś? Byłeś genialny, kochanie. - usłyszał nagle głos Shanti. Dziewczyna wzięła go na kolana, a ten zarzucił jej swoje rączki na szyję.
- Bo ja zapomniałem.. - wydukał, pociągając swym noskiem.
- Ale to nieważne, synku. Byłeś fenomenalny, bo włożyłeś w ten występ swoje serce, to się liczy najbardziej. - odparła z troską, delikatnie gładząc jego brązowe loczki. - Gdy powiem tatusiowi pęknie z dumy, zobaczysz. - dodała z uśmiechem.
- A możemy teraz do niego pojechać? - zapytał nieśmiało, spoglądając w oczy dziewczyny pustym, przeszklonym wzrokiem.
- Oczywiście, że możemy. - zgodziła się w mgnieniu oka, pozostawiając namysł w sferze niepotrzebnych formalności. Była pewna, iż nie powinna przeszkadzać mężczyźnie w treningu z drużyną, lecz stan jego dziecka wymagał radykalnych kroków.
Portugalka zabrała wszystkie rzeczy oraz małego do auta i już po chwili jechała w kierunku stadionu. Ciepłe, wiosenne powietrze rozpieszczało swym urokiem turystów, a ona pokonywała zatłoczone miasto żółwim tempem. Pod ośrodkiem treningowym Realu zaparkowała jednak w dość szybkim czasie. Junior od samego wyjścia z samochodu był niczym w amoku. Zapach murawy dział na niego niczym narkotyk. Cóż, był dzieckiem najlepszego piłkarza na świecie, miał piłkę nożną w genach,
- Tam gra mój tatuś! - krzyczał do oglądających obiekt ludzi, skacząc niczym na sprężynach. Tak właśnie zachowywał się całą drogę, jednak tylko do murawy. Dopiero tam nabrał powagi i respektu do terenu, na którym się znalazł. Usiadł cicho na trybunach obok swojej mamy i oglądał piłkarzy, którzy powoli zaczęli wychodzić na murawę.

Cristiano - najlepszy piłkarz na kuli ziemskiej szedł szerokim korytarzem. Miał na sobie pomarańczowy komplet treningowy, a w ręku trzymał nową futbolówkę. Obok niego podążało jeszcze kilku spóźnialskich. Śmiali się oni gromko, nie zważając na nostalgiczny wyraz twarzy przyjaciela. Zapewne dzielili się swoimi doświadczeniami z imprez i nikt nie był w stanie im przeszkodzić. Ba, to oni byli bliżsi przeszkodzeniu komuś.
- A ty co taki martwy?! - wrzasnął Kepler, obejmując Cristiano swym ramieniem.
- Zapewne jestem w posiadaniu tak nieznanego przecież tobie uczucia, które zwiemy brakiem humoru. - odburkął, odsuwając się od piłkarza. Przyspieszył nawet kroku, by uniknąć uciążliwego przesłuchania. Podziałało. Do murawy dotarł samotnie. Ciepłe słońce padło na jego twarz, zwiastując bardzo udaną sesję treningową. Portugalczyk niemalże od raz pragnął rozpocząć bieg, lecz znów przerwał mu głos dobrze znanego przyjaciela.
- Ech, my to jednak mamy najpiękniejsze fanki na świecie. - rozmarzył się sam Pepe, spoglądając uważnie w kierunku rudej dziewczyny na trybunach. Oparł nawet głowę o ramię Marcelo, by móc oddać charakter swego zauroczenia, które potocznie mówiąc zwaliło go z nóg.
- Takiej bym z sypialni na pewno nie wypuścił.. - swoje trzy grosze dorzucił równie oczarowany Gareth. - Cristiano, a ty co sądzisz? - rzucił w stronę stojącego niczym słup napastnika.
- Sądzę, że jeszcze jedno słowo o mojej narzeczonej i własnoręcznie pourywam wam głowy. - mruknął nieprzyjemnym tonem, by już po chwili biec w stronę swojej ukochanej. Był tak bardzo zaszokowany jej pojawieniem się. Czyżby cuda jednak były możliwe? Nie był pewny, lecz obiecał sobie wieczorną eskapadę do kościoła. Gdy był już blisko począł machać w jej kierunku. Uśmiech pierwszy raz dzisiejszego dnia szczerze zamieszkał na jego twarzy.
- Tatusiu! - usłyszał głos swego synka. Junior, jego kochany chłopiec także tutaj był. Czyż to już niebo? 
- Shantuś, przyszłaś! - wypalił w stronę dziewczyny, przeskakując przez metalowe barierki.
- Junior bardzo chciał tutaj być. Pomylił się nieznacznie w wierszyku i zrobiło mu się smutno. Nie mogłam odmówić. - wytłumaczyła, nieznacznie wzruszając swymi ramionami. Wcale nie było jej do śmiechu, nie planowała niczego udawać. - Cristiano, tak w ogóle dlaczego twoi koledzy ciągle gapią się na mnie? - zapytała jedynie, opierając się tyłem o barierki.
- Mały, przecież to nic takiego. - mężczyzna natychmiast usiadł na trybunach obok swego syneczka. Przytulił go mocno, jakby chcąc przekazać mu, jak bardzo jest dumny z jego występu. - A nimi się nie przejmuj, są trochę nienormalni. - dodał w kierunku ukochanej.
- Tatusiu, a będziesz dziś ćwiczył karne? - zainteresował się chłopiec, swymi ogromnymi oczkami lustrując jego twarz.
Portugalczyk zareagował szerokim uśmiechem.
- A chcesz pomóc mi? Razem na pewno pokonamy wujka Ikera.
- Tak!! - rozległ się donośny dźwięk głosu czterolatka.
- Więc idziemy. - zarządził mężczyzna, biorąc swego synka na ręce. Już miał iść w kierunku murawy, lecz zatrzymała go pewna osoba.
- To ja pójdę poszukać automatu z batonami czy coś.. - ruda osobniczka rzuciła w jego kierunku, chcąc udać się jak najdalej. On jednak ani myślał jej na to pozwolić. Podszedł bliżej i mocno chwycił jej dłoń. Tak mocno, by mieć pewność, że kobieta na pewno mu się nie wyrwie.
- A ty zagrasz z nami. - oznajmił wesoło, prowadząc swą rodzinę na zieloną trawę.
- Cristiano, ja mam na sobie szpilki! Porozwalam wam tą murawę cholerną. - próbowała protestować, lecz zdecydowanie na marne. Uporowi mężczyzny nie był w stanie sprostać nikt na tej ziemi.
- Natlenisz trawę. - stwierdził, śmiejąc się pod nosem. - A poza tym psycholog mówił, że powinniśmy coś robić razem i..
- Jego w to nie mieszaj, proszę. - przerwała mu natychmiast, dodając wiele znaczące fuknięcie. - A poza tym i tak przegrasz ze mną, ty cholerny.. - tym razem jej samej nie było dane skończyć wypowiedzi. Jej rękę bowiem zaczął ściskać z wielkim entuzjazmem pewien osobnik o kręconych włosach.
- Jestem Pepe! - krzyknął, wolno i wyraźnie literując swoje nazwisko.
- A ona nie jest głucha, matole. - w mgnieniu oka skarcił go naburmuszony Cristiano.
- Chcę go w drużynie. - zażądała nagle, dodatkowo rozglądając się dookoła. - I jeszcze tamtych pięciu. - dodała z chytrym uśmieszkiem, wskazując Ikera, Garetha, Jese, Isco i Sergio. - Gramy 7 na siedem.
- I ty kochanie sądzisz, że wygrasz? - wtrącił osobnik zwany Fabio, który był lekko urażony niedostaniem się do lepszej drużyny.
- Sądzę, że będzie to bardzo łatwe. - posłała mężczyźnie pełne dumy spojrzenie. Dłużej nie czekała. Ściągnęła jedynie szpilki i ubrała korki Cristiano, które leżały z boku boiska. Nie trudno było rozpoznać ich właściciela, gdyż były opatrzone ogromnym napisem. Były one co prawda o wiele za duże, lecz nadawały się bardziej niż 14 cm obcasy. Gdy wróciła do drużyny, była ona już gotowa do gry. Junior otrzymał funkcję sędziego, co bez wątpienia dało mu wiele radości. Jedynie Fabio stał niczym zbity pies, łapiąc się za swoje kolano.
- Co mu się stało? - zainteresowała się dziewczyna.
- Jest bardzo ciekawym przypadkiem medycznym. Gdy jego język zaczyna mówić zbyt wiele, poraża kolano. Fascynujące, nie prawdaż? - odpowiedział jej ukochany, który dodatkowo posłał Fabio mordercze spojrzenie jasno mówiące o zmuszeniu do milczenia.
- Tak, to fascynujące. - wymamrotał ranny przez swe zęby.
Dziewczyna jedynie pokręciła głową. Nie miała najmniejszej ochoty debatować z zazdrosnym chłopakiem. Pobiegła po piłkę, ustawiła swoją drużynę i z wielkim skupieniem czekała na gwizdek. W końcu mecz rozpoczął się. Jako pierwsi futbolówkę przejęli chłopcy Cristiano, lecz Gareth, który należał do jej drużyny natychmiast wykiwał jednego z nich i tym sposobem dziewczyna otrzymała od niego świetne podanie. Teraz miała już tylko pół boiska do bramki. Rozpędziła się, po drodze omijając nawet jednego z obrońców i już chciała podać do świetnie ustawionego Jese, który zapewne zakończyłby wszystko celnym strzałem w światło bramki, gdy nagle poczuła czyjeś ręce w swojej tali, które zatrzymały ją w miejscu i okręciły wokół własnej osi.
- Jesteś jeszcze lepsza niż kiedyś, wiesz? - wyszeptał właściciel gorących dłoni, które wędrowały wzdłuż jej ud.
- Cristiano, to był faul. - warknęła pod nosem. Nie ruszyła się jednak nawet o centymetr. Ten cudownie pachnący osobnik swym niebiańskim zapachem dawał jej tak wiele przyjemności. Była zła nadal, lecz brakowało jej jego czułości. Odwróciła się, by móc spojrzeć w jego czekoladowe oczy. Działały na nią niczym narkotyk i tego bała się najbardziej. Nie mogła tak po prostu zapomnieć o jego czynach, musiała zachować spokój.
- Możecie strzelić karnego, mała. - złożył czuły pocałunek na jej malinowych ustach i po prostu odszedł do swych kolegów. Uległa mu. Nie powinna, lecz znów to zrobiła.
- Cholera. - rzuciła cichym głosem, idąc w stronę bramki, pod którą na wykonanie karnego czekał już Gareth.
Cristiano za to stał z boku, smutnym spojrzeniem przyglądając się rosnącej trawie. Nie spojrzał w jej kierunku. Chyba wolał nie widzieć jej miny. Cień emocji okazał dopiero, gdy okazało się, że w jego drużynie brakuje bramkarza. Zgłosił się w mgnieniu oka, nawet nie myśląc o udostępnieniu tego stanowiska komuś innemu. Ustawił się w określonym miejscu i z odpowiednią postawą czekał na ruch przyjaciela. W końcu padł strzał. Cristiano instynktownie rzucił się w lewą stronę, gdzie rzeczywiście leciała piłka, lecz zamiast złapać ją upadł na ziemię i siłą grawitacji zakończył swą akcję na słupku, w który uderzył głową. Ból w mgnieniu oka opanował jego zmysły. Mężczyzna przyłożył rękę do tyłu głowę i ujrzał czerwone plamy. Wzrok momentalnie zaczął płatać mu figle, tworząc przed jego oczami obraz na kształt gęstej mgły. Nawet słuch nie planował mu odpuścić, czyniąc z głosów przyjaciół jedynie niewyraźny bełkot. Nie miał pojęcia, co się dzieje, lecz zaczynał bać się coraz bardziej.
- Cristiano, powiedz coś w końcu, idioto cholerny! - tak brzmiały pierwsze słowa, jakie dotarły do jego świadomości.
Nie odpowiedział, nie miał na to siły. Jedynie chwycił mocno dłoń ukochanej, swymi wielkimi oczami spoglądając na jej przerażoną twarz.
- Nie zostawiaj mnie, Shanti.. - wyszeptał jeszcze i po prostu zemdlał.

Do szpitala trafił bardzo szybko. Był tzw. pacjentem priorytetowym, więc miał zapewnioną wspaniałą opiekę medyczną. Fakt ten jednak nawet w małym stopniu nie ukoił nerwów jego bliskich. Wszyscy oczekiwali w korytarzu na wieści o napastniku. Wszyscy byli też przerażeni, lecz stan dziewczyny zdecydowanie przewyższał niepokój grupy. Shanti od dobrej godziny nie była w stanie opanować płaczu. Rozmazany makijaż, dziwne spojrzenia ze strony otoczenia, nic nie miało większej wagi. Liczył się stan jej ukochanego. Owszem, była na niego wściekła, ale nie wyobrażała sobie życia w świecie bez jego uśmiechu, głupich pomysłów, czułych słów i namiętnych pocałunków. Z okropnej nostalgii wyrwał ją dopiero głos lekarza, który poprosił o rozmowę na uboczu. Natychmiast nakazała Juniorowi iść do wujka Ikera i pognała w stronę starszego mężczyzny. Nie mogła dłużej czekać, musiała dowiedzieć się wszystkiego.
- Co z moim chłopakiem? - zapytała cichym głosem, stając oko w oko z mężczyzną.
- Mam dla pani dwie wiadomości. Jedną dobrą, a drugą złą...

___________________________

Dzień dobry! :)
Czy tylko u mnie ostatnimi czasy taki potop? Ech, aż się pisać odechciewa. Ale 23 powstał i w sumie ( chyba?) ujdzie. Rozdziałów będzie prawdopodobnie 30, więc zbliżamy się do końca, niestety. Czy Cristiano dożyje? Z tym oto właśnie pytaniem Was pozostawiam.. :D
XO