piątek, 30 maja 2014

Dwudziesty siódmy

Papier wchłaniający czarny atrament dominował w umysłach wszystkich zebranych. Dwa podpisy wyznaczyły koniec historii pisanej przez dwójkę ludzi całe 4 lata. Teraz oficjalnie nie łączyło ich już nic. Wszystkie złe wspomnienia, ale przecież i te dobre, stały się zakończonym działem. Podali sobie dłonie i opuścili salę sądową, nawet nie spoglądając w swoim kierunku. Byli niczym kompletnie nieznani sobie ludzie, choć łączyło ich tak wiele. Wolnym krokiem dotarli do swoich aut. Nie zamienili choćby słowa, chyba nawet nie potrafili. Dziwne uczucie nie pozwoliło im jednak odjechać. Mężczyzna szybkim krokiem opuścił czarne Audi i pognał w jej kierunku. Irina także opuściła auto, choć nie do końca wiedziała, co jest tego przyczyną. Oboje gardzili sobą z całego serca, a jednak stanęli na przeciw siebie, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Może napijemy się kawy? - zaproponował w końcu, wiedząc, że dalsze bezcelowe gapienie się w oczy byłej żony może zostać uznane za co najmniej objaw początków choroby psychicznej.
- Ale mam tylko chwilę. Za dwie godziny wyjeżdżam do Stanów - zastrzegła cichym głosem. Najprawdopodobniej kobiecie sukcesu, której nie było w stanie przerazić niemalże nic, udzieliło się zdenerwowanie mężczyzny.
Do kawiarni postanowili przedostać się pieszo. Pogoda, która opiewana była głównie przez burzowe chmury, nie przeszkadzała im nawet odrobinę. Wręcz przeciwnie, nadawała odpowiedniego nastroju ich równie tajemniczej i mrocznej rozmowie, a raczej jej braku. Całą drogę bowiem przeszli z nosami wlepionymi gdzieś w horyzont. Po kilku minutach byli już w "La Rossa". Usiedli przy jedynym wolnym stoliku, zamówili kawałek ciasta i latte. Teraz nie pozostało im już nic; musieli w końcu podjąć niewygodny temat.
- Dlaczego mnie tu ściągnąłeś? - zaczęła Irina, atakując Portugalczyka swym dociekliwym wzrokiem, który zdecydowanie żądał prawdy i tylko prawdy.
- Bo chciałem przeprosić, jakkolwiek głupio to brzmi. Wiem, że byłem fatalnym mężem i przepraszam za wszystko. Żałuję jedynie, że tak późno to zrozumiałem i byłem takim dupkiem. Irina, wybaczysz mi kiedykolwiek?
Oniemiała. On, mężczyzna, którego zna od 4 lat jako mającego wszystkich gdzieś ignoranta, człowieka żyjącego we swoim własnym świecie, w którym jest jedynym słusznym bogiem, on przeprasza.
- Robisz sobie ze mnie żarty?! - uniosła ton, nie mogąc wyjść z szoku. Ludzie dookoła byli dla niej niczym. Byli jedynie szarym, nieliczącym się tłumem, których uwaga zwrócona na ich stolik wcale ją nie obchodziła.
- Nie, przepraszam cię z całego serca. Wiem, że mi nie wierzysz, ale teraz jestem zupełnie innym człowiekiem - wciąż mówił ze spokojem w swoim męskim głosie. Czasy, w których krzyczał na ludzi minęły bezpowrotnie. Shanti go zmieniła i to na lepsze. To jej zawdzięczał wszystko. Była aniołem, którego jedeno spojrzenie niszczyło całe zło w nim całym.
- Przepraszam, nie mam czasu - rzuciła nagle, wstając od stolika. Z kieszeni wyjęła banknot, który rzuciła na stolik. Wyglądała na zamieszaną i taka właśnie była. - Do widzenia, Cristiano - dodała jeszcze, obdarzając byłego ukochanego ostatnim spojrzeniem. Następnie w pośpiechu opuściła budynek. Zostawiła go samego. Wciąż siedział w kawiarni, trzymając w ręku szklankę kawy.
- Do widzenia, Irino - powiedział już sam do siebie, starając się ułożyć wszystko w swojej głowie.

***

Auto piłkarza zaparkowało pod jego domem zaledwie 20 minut później. Nie jechał on wbrew pozorom z nadmierną szybkością, a jedynie wykonał umiejętny kurs nieznanymi przez turystów oraz większość rodowitych mieszkańców Madrytu ulicami. "GPS za 10 tyś w końcu do czegoś się przydał" - ucieszył się w duchu, idąc z kilkoma reklamówkami w stronę drzwi. Jeszcze przed rozprawą zdążył skoczyć na małe zakupy. Cóż, działały one na niego bardzo uspokajająco, a w jego sytuacji spokoju nigdy nie za wiele. Tuż po przekroczeniu progu domostwa wyrzucił jednak wszystkie torby w pierwszy lepszy kąt. Jego uwagę zwabiły bowiem odgłosy kłótni, które dobiegały z tarasu. Korzystając z faktu, że w domu znalazł się niezauważony, postanowił przysłuchać się rozmowie z ukrycia. Stanął blisko drzwi osłoniętych karmazynową zasłoną i począł nasłuchiwać.
- Czy ty nie rozumiesz, że ten facet nie jest dla ciebie?! - krzyczała kobieta w średnim wieku, obficie gestykulując przy tym rękami.
- To twoje życie, ale przynosisz wstyd nam wszystkim! Wiesz jak rodzinny biznes na tym cierpi?! Organizatorzy pielgrzymek do świętych miejsc Islamu i taki ktoś w rodzinie! Do tego chrześcijanin! - swe żale wygłaszał mężczyzna ubrany w elegancki garnitur.
Shanti na ich zarzuty odpowiedziała ironicznym śmiechem. Nie próbowała nawet okazać oznak kultury. Po tym wszystkim nie była w stanie udawać dobrą córeczkę.
- Odezwali się wzorowi wierzący tysiąclecia, którzy wyrzucili własne dziecko i do tego w ciąży! - dodała, wojowniczo krzyżując swe ręce na piersi.
Cristiano z kolei wciąż stał w miejscu, będąc pod wpływem coraz większego szoku. Nie był w stanie zrozumieć tajemniczego pojawienia się rodziców ukochanej. Czy nie dość przykrości już im wyrządzili? Fala wściekłości momentalnie wypełniła jego umysł, nie pozwalając na dalszy brak reakcji. Wtargnął na słoneczny taras, momentalnie stając obok Shanti.
- To mój dom i proszę go natychmiast opuścić! - rozkazał tonem, który zdecydowanie nie akceptował sprzeciwu.
Ojciec narzeczonej posłał mu groźne spojrzenie. Był mężczyzną wysokim, w całkiem dobrej formie i niezłym ciosie, co Portugalczyk miał okazję przetestować całkiem niedawno na swojej skórze. Dopiero teraz jednak rozpoznał w nim swego oprawcę. Przez lata zmienił się co do wyglądu, lecz niestety charakteru także. Stał się samolubnym, wrednym człowiekiem, którym piłkarz szczerze gardził.
- Słońce, myśmy nie chcieli przecież źle dla ciebie... Co miesiąc wysłaliśmy pieniądze na twoje utrzymanie babci Caty. Nie rozumiem dlaczego jesteś dla nas taka szorstka - poczęła szlochać elegancka pięćdziesięciolatka.
- I czego wy niby ode mnie oczekujecie? - zapytała rudowłosa, która kurczowo trzymała się ramienia Cristiano. Przy nim czuła się bezpiecznie, ale i takie działanie eliminowało ryzyko zemdlenia, które po takim nawale emocji było w jej przypadku bardzo możliwe.
- Że w końcu się opamiętasz przestaniesz robić nam wstyd! - natychmiast wrzasnął ojciec kobiety. - Nawet nie wyobrażasz sobie, co przez ciebie i tego pseudo sportowca przechodzimy. Przez jego reputację niedługo na chleb nie będziemy mieli!
- Skarbie, jesteśmy rodziną. Błagam, musisz w końcu nam wybaczyć... - dodała jej matka, lecz ocierając się niemalże o płacz.
- Po ty wszystkim? Po tym, jak zniszczyliście nasz związek? Do widzenia! - wrzasnął Cristiano, który niemalże gotował się ze złości. Wciąż trzymał dłoń ukochanej, którą ściskał coraz mocniej, jakby chcąc zabezpieczyć się przed ponowną utratą miłości swego życia.
- Cristiano, oni mają rację, jestem im coś winna. - westchnęła cicho, spuszczając swą głowę.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł ciało piłkarza. Poczuł, że dłoń rudowłosej wyrywa się z jego uścisku. Próbował trzymać ją mocniej, lecz nie potrafił. Był zapewne w zbyt wielkim szoku. Czyżby chciała go opuścić? I to w takim momencie? Kobieta nie dała mu jednak czasu na dokładną analizę myśli. Wróciła do środka domu, zostawiając wszystkich zebranych. Jej rodzice natychmiast podążyli za nią, wciąż mówiąc o swej miłości i biedzie. Mężczyzna nie mógł już tego słuchać, lecz nie mógł także tak łatwo odpuścić. Dogonił Shanti, którą bez jakiekolwiek zgody i uprzedzenia przytulił najmocniej, jak tylko potrafił.
- Nie pozwalam ci odejść, rozumiesz? - wyszeptał do jej ucha władczym tonem, swą głowę kładąc na jej ramieniu. Zachowywał się głupio i był tego świadomy, ale strach był silniejszy niż inne moralne odczucia. - Kochasz mnie przecież... - dodał jeszcze ciszej, tym razem spoglądając w jej oczy swym przeszklonym, smutnym wzrokiem.
- Cristiano, kochanie... - westchnęła nieznacznie, odsuwając się od ukochanego. Obdarzyła jego osobę swym delikatnym uśmiechem, by następnie podejść do jednej z szafek. Długo nie analizowała swej decyzji, po prostu musiała to zrobić. Wyciągnęła z odpowiedniej szuflady książeczkę czekową Cristiano, z której wyrwała jedną z kartek. Napisała na niej pewną liczbę, a gotowy dokument przekazała w ręce piłkarza. Wiedziała, że zdecydowanie nie jest to zachowanie, które pochwala, lecz musiała użyć jego pieniędzy. Duma i chęć niejako zemsty, ale przede wszystkim szczęśliwego życia z ojcem swoich dzieci wygrały. - Zrobisz to dla mnie? - zapytała nieśmiało, stając przy nim.
Nie odpowiedział. Jedynie spojrzał na 250 tyś, które wpisała w polecenie wypłaty gotówki jego narzeczona i już wiedział wszystko. Chwycił długopis i natychmiast złożył podpis w wyznaczonym miejscu.
- Proszę - dodał, przekazując Shanti owy dokument.
Złożyła pocałunek na jego policzku. Jej dzieci miały za ojca najcudowniejszego faceta na tej planecie, była tego pewna. Miały ojca, którego jej i Cristiano  zawsze brakowało, o jakim oboje marzyli. Kobieta nie miała jednak czasu na czułości, których tak bardzo pragnęła. Podeszła do swych rodziców, którzy stali nieco dalej, oglądając z obrzydzeniem nagrody właściciela posiadłości. Samym spojrzeniem powodowali w umyśle Shanti uczucie wściekłości. Może i dali jej życie, lecz nic poza tym.
- Teraz na pewno wasz zakładzik będzie działał bardzo dobrze - rzuciła tonem pełnym ironii, przekazując swemu ojcu czek na okrągłą sumkę. - A teraz żegnamy państwa - dodała, wskazując im drzwi.
- Córeczko, przecież nam zależy na tobie, a nie na pieniądzach... - próbowała tłumaczyć starsza kobieta. Jej mąż jednak uśmiechnął się jedynie, chwytając mocno jej dłoń i zmuszając do opuszczenia budynku. Był zadowolony, wręcz przeszczęśliwy. Pieniądze kompletnie zabiły wszystkie uczucia w jego sercu, o ile kiedykolwiek jakieś posiadał.

***

Siedziała przy starym, opalanym drewnem kominku, ciesząc się ciepłem ognia i czułym dotykiem ukochanego. Cały swój świat odnajdywała w jego czekoladowych oczach, w które spoglądała wciąż z równie wielkim zaskoczeniem, choć znała je od zawsze. Były one bowiem za każdy razem coraz piękniejsze, wręcz przyczyły wszystkim prawom logiki. Leżeli wtuleni w siebie, ciesząc się swą miłością. Kochali się tak bardzo, tego nie dało się ukryć.
- Shan, jak nazwiemy nasze dziecko? - zapytał nagle Cristiano, który postanowił ułożyć swoją głowę na brzuchu kobiety.
- Jeśli dziewczynka to Carrie, a chłopiec...
- Matthew Dos Santos Aveiro - dokończył w imieniu rudowłosej, przyjmując ogromny uśmiech na swych ustach.
- Widzę, że masz już wszystko ustalone. - Zaśmiała się cichutko, wciąż gładząc z wielką delikatnością jego włosy, które dziś wyjątkowo pozbawione były jakiegokolwiek żelu.
- Nie wszystko - mruknął pod nosem, przez chwilę przyjmując minę wielkiego myśliciela. - Nie wiem jeszcze czy nasze maleństwo pójdzie na Oksford czy Harvard. - Znów dumnie ukazał swe białe zęby, podnosząc się z pozycji leżącej, by móc spojrzeć w oczy swej narzeczonej. Działały na niego niczym dziwna, magiczna siła, która wręcz zmusiła go do złożenia namiętnego pocałunku na jej wilgotnych wargach. Ta sama siła szybko pomogła mu znaleźć drogę do jej ud, pieścić czułym dotykiem ust jej szyję, która smakowała niczym najlepszy afrodyzjak. Nakazała mu także znalezienie drogi do guzików od jej szarej koszuli, podniesienie jej tętna do granic wytrzymałości. Sprowokowała do ułożenia ukochanej pod swym ciałem i powolnej gry zmysłów, polegającej na obustronnym odkrywaniu swoich potrzeb i ich zaspokajaniu. Siła ta niemalże przyczyniła się do pozbawienia mężczyzny górnej części odzieży i dalszych pieszczot, lecz owej tajemnej mocy przerwał prosty dzwonek do drzwi. Nie miał wyboru, musiał otworzyć. W pośpiechu poprawił swój wygląd i z miną pokutnika roku powędrował do drzwi.
- O co chodzi? - warknął, naciskając na klamkę. Po drugiej stronie stała tylko cisza i delikatny, wiosenny wiaterek. Rozejrzał się dookoła, lecz nadal brak było rezultatu. Na wycieraczce leżała jednak szara koperta. Wziął ją do swych dłoni i szybkim ruchem dotarł do jej zawartości. Wypadł pendrive i krótki list.
"Zrób z tym, co uważasz i nigdy nie popełniaj tak głupich błędów. Wierzę w Ciebie" - głosił. Adresata brakowało, ale był pewien od kogo pochodzi.
- Coś się stało? - usłyszał za swoimi plecami z ust pięknej kobiety, którą kochał.
Uśmiechnął się szczerze.
- Nie gwiazdeczko, teraz już wszystko będzie tylko i wyłącznie dobrze - odparł, mając już cały swój świat w swoich ramionach.

____________________________

Wyszła mi Moda na sukces... Hah, chyba zgłoszę się na scenarzystę. Jeśli widzicie błędy to krzyczcie. Bardzo chętnie się czegoś nauczę, bo niestety moja ortografia ma wiele do życzenia. A tymczasem... pozdrawiam! Do następnego xoo

9 komentarzy:

  1. Grr... Ci rodzice wszystko psują :c Ten ojciec! Matka to przynajmniej dawała jakieś pozory! Smutne jest to, że na świecie na prawdę są tacy ludzie... :/

    Poza tym jak zwykle świetnie :3 Na pendrivie jak rozumiem są zdjęcia Cristiano...? A może coś jeszcze gorszego? ;o No nic, czekam! :3

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu ojcowie tacy są...No dajcie spokój...;/
    I tak szczerze to mam nadzieje,że urodzi im się dziewczynka :)

    http://cofnieta-w-czasie.blogspot.com/2014/05/odcinek-1.html
    zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak wiedziałam że to byl jej ojciec :D Irina zniknęła i to pewnie ona była tym adresatem od szarej koperty :) Teraz już będzie wszystko dobrze .
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie na nowość

    OdpowiedzUsuń
  4. KOCHAM CIĘ :) Za to jak piszesz, oczywiście :P
    Bardzo ładnie zachował się Cristiano, przepraszając Irinę. Nie spodziewałam się tego po nim. Z resztą ona chyba też nie...
    Rodzice Shanti to jakaś poracha! Mam nadzieję, że tym czekiem pozbyła się ich na zawsze. Chociaż tacy bezczelni ludzie to do wszystkiego są zdolni.
    Mam nadzieję, że w szarek kopertce była przesyłka od Iriny i, że zaniechała ona w końcu swojej zemsty na piłkarzu.
    Przykro mi bardzo, że zbliżamy się do końca :( Ale co zrobić... Coś się kończy, coś zaczyna...
    Pozdrawiam serdecznie!
    P.S. http://mogles-miec-wszystko.blog.pl/2014/06/01/rozdzial-14/
    Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z przyjemnością oglądałabym seriale/filmy, za których tekst byłabyś odpowiedzialna. Czytam Twoje rozdziały i momentalnie się kończą, tak jak właśnie dobre seriale, które oglądam.
    Pozytywna, poprawiająca humor końcówka i ogólnie poza tym małym epizodem z tatusiem w roli głównej, odcinek całkiem w pogodnym nastroju.
    Mam nadzieję, jak to Cristiano powiedział, że tera już wszystko na pewno będzie dobrze. ^.^
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. przy tym, jak ojciec gapi się na nagrody, zapomniałaś dopisać "na" nagrody.
    I ogólnie tylko w dialogu, ale to szersza już wypowiedź, na co na razie nie mogę sobie pozwolić, ze względu na goniący mnie czas.
    Świetny rozdział, na prawdę. Czy na pendrive są te zdjęcia i to jeszcze od jego BYŁEJ żonki? :)
    Za takich rodziców bym normalnie ich zabiła. Materialiści...
    I co do ''mody na sukces'' - a sobie ją rób! Im więcej, tym lepiej dla nas, czytelników :3
    Pozdrawiam i życzę weny
    Aleksji

    stanzaczytany@gmail.com
    http://facebook.com/StanZaczytany

    OdpowiedzUsuń
  7. Proszę, żebyś nie przerywała informowania mnie na moim asku (link na blogu) o nowościach tutaj. Przepraszam, że mnie ostatnio nie było, ale jeśli będziesz mi przypominała, to na pewno niedługo tu wrócę i nadrobię :)
    A tymczasem zapraszam do siebie na http://strefa-id.blogspot.com/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. "Moda na sukces" zawsze spoko xD
    Ach ci rodzice, których interesują tylko pieniądze swojego zięcia. Normalnie... pozazdrościć Shanti takich.
    Dlaczego kończysz w takich momentach?! Ughrr! Ale za to czekam na nowy z niecierpliwością! Pozdrawiam :*
    Zapraszam na 17 rozdział http://siete-jugadores.blogspot.com/ :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Współczuję z całego serca Shatni takich rodziców, dla których ważniejsze jest wszystko inne tylko nie szczęście ich własnej córki, ehh. To chyba oczywiste, że Irina jest adresatem ów koperty, nie? Pewnie ze zdjęciami Cristiano.
    Mam nadzieję, że nic już u nich się nie popsuje! :)

    OdpowiedzUsuń