piątek, 31 stycznia 2014

Trzeci

Dziewczyna upuściła telefon na podłogę. Jej najgorsze koszmary właśnie stawały się rzeczywistością. Osunęła się na kanapę, ledwo łapiąc oddech. W myślach tworzyła już najgorsze scenariusze, lecz postanowiła wziąć się w garść. Opłukała twarz zimną wodą, chwyciła kluczyki i natychmiast ruszyła w stronę lotniska. Cud sprawił, że ktoś w ostatniej chwili zrezygnował z biletu i mogła odlecieć najbliższym samolotem. Po kilku ciągnących się w nieskończoność godzinach była w Madrycie. Wsiadła do pierwszej taksówki z brzegu i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że przecież nie ma pojęcia gdzie szukać Xaviera. Stolica Hiszpanii była ogromna, a chłopiec mógł pójść gdziekolwiek.
- To gdzie w końcu jedziemy? - zapytał mocno podenerwowany starszy Pan. Walił nerwowo o kierownicę starym długopisem, kątem oka przyglądając się drobnej blondynce.
- Najbliższy komisariat policji. - odparła, sądząc, że to najrozsądniejsze wyjście. Rzuciła kierowcy 100 euro, a ten natychmiast zmienił nastawienie. Uśmiechnął się serdecznie i ruszył. Jednak zanim młoda matka zdążyła wziąć choćby łyk wody byli pod wskazanym budynkiem. Jak się okazało mieścił się on 200 metrów dalej.
- Jesteśmy na miejscu. - poinformował cieszący się jak małe dziecko mężczyzna.
- Udław się tymi pieniędzmi, skurwielu cholerny. - wymamrotała pod nosem. Opuściła pojazd, trzaskając przy okazji drzwiami, a następnie ruszyła w stronę budynku. Była pewna, że będzie zmuszona czekać w nieskończoność, lecz natychmiast ktoś się nią zajął. Okazało się, że zaginięcia dzieci traktują priorytetowo. Wysoki szatyn w średnim wieku, na pierwszy rzut oka bardzo kompetentny, zaprowadził ją do swojego gabinetu i zaczął zadawać różne pytania, które miały pomóc w śledztwie.

W tym samym czasie.

Młody Portugalczyk wpatrywał się od dobrych dziesięciu minut w majestatyczny obiekt przed jego oczami. Wciąż nie mógł uwierzyć, że widzi z bliska miejsce, które zawsze pojawiało się w jego snach. Chłopiec był zakochany w piłce nożnej od najmłodszych lat. Znał wszystkich najważniejszych piłkarzy, nie opuścił żadnego meczu Ligi Mistrzów, który leciał w telewizji. Możliwość oglądania Santiago Bernabeu z bliska była dla niego spełnieniem wszystkich marzeń. Jednak przybył tu w innym celu. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie, które znalazł wczoraj i szybko przywołał się do porządku. Podszedł do mężczyzny, który sprzedawał bilety i poprosił o dwie wejściówki na stadion.
- Chłopcze, wejście tylko dla osób pełnoletnich lub z opiekunem, przykro mi. - usłyszał z ust pracownika.
- Ale Pan nie rozumie nic! Tutaj pracuje ktoś, kogo bardzo pilnie muszę znaleźć, błagam. - zrobił chyba najsmutniejszą minę świata, lecz facet wciąż spoglądał na niego kamiennym wzrokiem.
- Przykro mi. - powtórzył.
- Ale ja znam Ronaldo! Znaczy się moja mama zna i oni byli przyjaciółmi, a teraz ja muszę..
- Chłopcze, to nie jest plac zabaw. Idź sobie, bo wezmę ochronę. - przerwał mu coraz bardziej zdenerwowany służbista.
- Jeszcze Pan zobaczy. - wycedził pod nosem i odszedł ze spuszczoną głową. Usiadł na pobliskim murku i smutnym wzrokiem obserwował przejeżdżające auta. Nie miał pojęcia jak teraz znajdzie Cristiano. Otarł łzę, która powoli spływała po jego policzku i właśnie wtedy zauważył pewien plakat. Podszedł bliżej i przeczytał wielki napis "Spotkanie z Cristiano Ronaldo! Wyjątkowa okazja by zobaczyć mistrza na żywo! 7.01.14 Księgarnia Olimp, godzina 17:00".
- To jakiś cud. - powiedział sam do siebie, tryskając szczęściem. Zabrał swoje rzeczy i biegiem ruszył pod wskazany w ogłoszeniu adres. Wiedział, że to jego jedyna szansa, żeby poznać prawdę.

Komisariat policji.

- Czyli mieszka Pani w Madrycie i zaginął Pani syn, dobrze rozumiem? - podsumował młody policjant, nie podnosząc wzroku ze sterty wypełnionych dokumentów.
- Nie, mieszkam w cholernej Barcelonie, co powtarzam Panu od godziny! - wrzasnęła poirytowana blondynka. Była na siebie coraz bardziej zła, że udała się w to miejsce. Wypełniła milion dokumentów, odpowiedziała na drugie tyle pytań, a do rozwiązania jej problemu nadal było daleko.
- Barcelona, Madryt, mała różnica. Niech się Pani tak nie denerwuje. - odparł ze stoickim spokojem, biorąc łyk herbatki.
- Niech Pan to powie jakiemukolwiek kibicowi. - parsknęła cichym śmiechem. - I zacznijcie w końcu coś robić z łaski swojej! - dodała ostro.
- Ależ robimy, droga Pani. - wziął swój kubek i wyszedł na chwilę z pokoju. Po chwili wrócił ze swoim szefem i pudełkiem ciasteczek. Starszy mężczyzna usiadł w fotelu jego pracownika i wyciągnął z teczki jakiś papier.
- Więc co Pani syn robi w Barcelonie? - zapytał chłodnym tonem.
- Szuka swojego ojca, a przy okazji naraża życie. - wymamrotała pod nosem.
- Łatwe! Wystarczy znaleźć jego ojca i na pewno tam będzie! - wtrącił młodszy z buzią pełną ciasteczek.
- O ile coś go już nie potrąciło gdy wy nic nie robiliście!
- Krzyk Pani nie pomoże, proszę pohamować złość, wziąć głęboki oddech i..
- A w dupę sobie możecie wsadzić te psychologiczne brednie i swoją cudowną pomoc. - posłał im spojrzenie pełne pogardy, wzięła wszystkie swoje rzeczy i opuściła pomieszczenie. Czuła, że pobyt tutaj to strata czasu. Musiała wziąć się w garść i odnaleźć syna na własną rękę. Nie mogła pozwolić, by jej ukochanemu dziecku stała się krzywda.

Księgarnia Olimp, godzina 18:20.

Chłopiec wpadł do pomieszczenia niczym rakieta, jednak jedyne, co zobaczył to wychodzący ludzie. Cristiano musiał już odjechać razem z jego szansą na znalezienie ojca. Ze łzami w oczach wybiegł przed budynek. Miał ochotę zniknąć z powierzchni ziemi, uciec tam gdzie nie ma nikogo. Rozejrzał się dookoła i zobaczył grupkę ludzi, którzy otaczali jakąś postać. Postanowił podejść bliżej i zobaczyć kto to taki. W jego sercu tlił się jeszcze mały ogień nadziei. Przepchał się przez tłum i ujrzał osobę, której tak bardzo szukał. Cristiano z niezadowolną miną stał obok swojego zesputego Lamborghini i próbował odpędzić namolnych fanów, którzy ani myśleli dać mu przestrzeń choćby do oddychania. Chłopiec starał się znaleźć jak najbliżej niego, lecz tłum był silniejszy.
- Cristiano! Cristiano, porozmawiaj ze mną! To bardzo ważne! - krzyczał w kierunku Portugalczyka. Ten jednak nawet nie spojrzał w kierunku chłopca. Złożył podpis na biuście wysokiej blondynki i wsiadł do swojego auta. Xavi chciał za wszelką cenę jakoś się do niego dostać. Zrobił krok do tyłu i poczuł silny ból. Upadł na jezdnię obok białego Hyundaia, który właśnie go potrącił. Nie był w stanie poruszyć żadną częścią ciała, ledwo widział na oczy. Chłopiec czuł, że powoli odpływa. Właśnie wtedy zobaczył znajomą postać nad swoją głową.
- Wszystko będzie dobrze, trzymaj się, młody. - usłyszał z ust przerażonego Cristiano. Mężczyzna ściskał mocno jego dłoń, jednocześnie wybierając numer pogotowia. Dwunastolatek nie miał siły powiedzieć mu żadnego słowa. Ostatkiem sił wyciągnął z kieszeni stare zdjęcie i wcisnął je do ręki swojego idola. Potem zobaczył jedynie jego zdziwioną minę i ciemność..

wtorek, 28 stycznia 2014

Drugi

Początek następnego dnia nadszedł w mgnieniu oka. Dziewczyna ledwie zamknęła oczy, a nadszedł czas iść do nowej pracy. Niechętnie wstała z łóżka i podeszła do okna. Co prawda było jeszcze ciemno, lecz płatki śniegu, które swoją bielą przystrajały miasto czyniły cuda. Sprawiały, że widać było najmniejszy szczegół za oknem. Blondynka założyła ciepłą bluzę z nadrukiem, szare rurki i do tego czapkę z daszkiem. Następnie udała się do salonu i przy porannej porcji programów informacyjnych zatopiła usta w gorącym latte. Szybko dołączył do niej Xavier. Wszedł do salonu w samych bokserkach i bez żadnego słowa zabrał się za robienie śniadania. Wyciągał wszystkie potrzebne składniki i niczym prawdziwy szef kuchni połączył je w zgrabną całość.
- Jadę później na stadion. - obwieścił nagle, wykładając gotowe naleśniki na talerz. Polał je miodem i zasiadł do uczty, podsuwając jedną porcję matce.
- Sam? Po moim trupie. Jesteś zdecydowanie za mały. - odparła chłodnym tonem, wlepiając wzrok w dzieło syna.
- Na gotowanie ci jestem dość duży, ale iść w miejsce, które tyle dla mnie znaczy to już nie. No ku*wa! - uderzył pięścią o stół, dając wyraz swojej wściekłości.
- Xavi, chyba coś ci mówiłam o używaniu takich słów! - upomniała go natychmiast. - Zjedz śniadanie i do szkoły, nie chcę słyszeć żadnej dyskusji. W przeciwnym razie możesz pożegnać się z kieszonkowym. - dodała pod nosem, z całej siły wbiła widelec w danie i wzięła do ust pierwszy kęs.
- W dupie mam twoje kieszonkowe! To było moje marzenie! - krzyknął do niej. Rzucił sztućce na stół i naburmuszony poszedł do swojego pokoju. Dziewczyna poczuła silne ukucie w sercu. Znów zachowała się jak potwór bez uczuć. A może naprawdę już się nim stała? Zawsze starała się zapewnić małemu wszystko, co najlepsze, ale może gdzieś pod drodze zgubiła to co najważniejsze? Otarła łzę, która nierównym torem spływała po jej policzku i spojrzała w stronę zegarka. Ten jednoznacznie wskazywał, że czas było jechać pracować. W pośpiechu ubrała buty oraz kurtkę i po chwili siedziała już z synem w starym Oplu. Chłopiec całą drogę nie odezwał się do niej nawet raz. Smutnym wzrokiem obserwował ludzi za szybą. Dopiero pod szkołą rzucił krótkie "Cześć" i odszedł w kierunku nowych znajomych. Portugalka westchnęła cicho i odjechała na miejsce spotkania z klientem, któremu miała pokazać stary dworek za miastem. Gdy dotarła na miejsce była już niestety nieźle spóźniona. Zamożna para klientów nerwowo chodziła wokół swojego drogiego auta. Gdy ją zobaczyli natychmiast otrzymała pogardliwe spojrzenie.
- No ile można czekać? Będę zmuszona przekazać informację o Pani punktualności Robertowi. To mój dobry znajomy i na pewno dołoży wszelkich starań, by w jego firmie ludzie pracowali należycie. - wygłosiła wysoka brunetka, która na przekór pogodzie miała na sobie jedynie krótką mini i białe futerko, które sięgało zaledwie do pępka.
- Przepraszam najmocniej, ale są korki i musiałam jeszcze odwieźć syna do szkoły, niech Pani mnie zrozumie. - próbowała jakoś wyjaśnić wszystko kobiecie, lecz ta jedynie parsknęła głośnym śmiechem i pociągnęła męża do środka domu.
- Przejdźmy do interesów. - wycedziła nieznośna tapeciara. Blondynka skinęła głową i uznawszy, że konwersacja z nią nie ma sensu zrobiła jak chciała. Poszła za małżeństwem i pokazała im każdy kąt mieszkania. Nieco otyły mężczyzna wydawał się bardzo zadowolony, lecz kobieta ciągle miała jakieś "ale". A to meble zbyt wiejskie, a to podłoga za głośno skrzypi. W każdym przedmiocie znalazła jakąś wadę.
- A jaka jest cena tej posiadłości? - zapytał jej mąż, kiedy w końcu doszli do końca wycieczki.
- Cena jest bardzo atrakcyjna. Jedynie 3 mln, a biorąc pod uwagę, że to zabytek naprawdę warto przemyśleć zakup. - odparła z serdecznym uśmiechem.
- Kochanie, ale tutaj śmierdzi. Na pewno ktoś tu umarł, a ona chce nas po prostu oszukać! Nie wygląda kompetentnie.  - stwierdziła naburmoszona milionerka, patrząc z odrazą na starą kanapę, która rzeczywiście nie wyglądała najlepiej.
- Spokojnie, wszystko można wysprzątać . - wymamrotała Portugalka, która miała coraz bardziej dość swojej klientki.
- Jeszcze mam to sprzątać?! - pisnęła obruszona.
- Ależ skąd. Tak piękna posiadłości niczym sobie nie zasłużyła na takie tortury z Pani rąk. Choć i tak wątpię, że umie Pani obsługiwać taki cud techniki jakim jest miota. - posłała jej szeroki uśmiech i z zaciśniętymi pięściami ruszyła w stronę wyjścia. Usłyszała jeszcze tylko śmiech faceta i marudzenie kobiety, lecz miała to już gdzieś. Wsiadła do swojego Opla, trzasnęła z całej siły drzwiami. Dopiero gdy odjechała uświadomiła sobie jaką głupotę zrobiła. Wtedy jednak było już za późno.

Dla syna blondynki ten dzień był równie ciężki. Pierwszy raz w nowej szkole okazał się kompletnym dnem. Skompletował 5 jedynek, oberwał na dzień dobry od starszego chłopaka, a gratis spóźnił się na autobus powrotny i musiał wrócić pieszo. Gdy w końcu wrócił do domu rzucił brudny plecak przed siebie, co spowodowało upadek kilku kartonów, których wcześniej nie rozpakowali. Chłopiec jednak nie przejął się tym ani trochę. Wzruszył ramionami,  wziął z lodówki sok pomarańczowy i usiadł przed telewizorem. Bałaganem jaki zrobił zainteresował się dopiero gdy zauważył, że z jednego z kartonów wypadł album ze zdjęciami. Podszedł bliżej i szybko rozpoznał, że jest on bardzo stary. Położył znalezisko na stoliku i ostrożnie otworzył. Z albumu wysypało się mnóstwo zdjęć, których bohaterką była jego mama. Na większość była bardzo młoda i bawiła się z jakimś chłopcem. Nastolatek nigdy wcześniej nie widział zdjęć matki z tego okresu, ale czuł, że ten chłopiec jest mu dziwnie znajomy. Chwycił zdjęcie i pognał do swojego pokoju po laptopa. Wpisał w Google kilka haseł i był już pewny tożsamości kompana Shanti. Xavi wciąż jednak nie mógł zrozumieć dlaczego matka nigdy nie mówiła mu o znajomości z tym człowiekiem. Przecież na tych zdjęciach wyglądali na tak sobie bliskich..
- Może znasz mojego tatę. - powiedział sam do siebie, ocierając swoją łzę, która wylądowała na twarzy chłopca ze zdjęcia. Nastolatek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wysypał z szkolnego plecaka wszystkie książki, a zastąpił je ubraniami i obrazkiem spod łóżka, który traktował niczym świętość. Następnie ubrał ciepłe ubrania i wyszedł z mieszkania z zamiarem dotarcia do samego Madrytu. Zostawił mamie kartkę, by nie musiała się o niego martwić i wyruszył w swoją podróż ku prawdzie. Nie miał żadnego planu, ale wiedział, że jeśli jest choć cień szansy na odnalezienie ojca to musi go wykorzystać.

Blondynka wróciła na miejsce kilka godzin później. Wściekła na siebie samą i do tego bezrobotna. Próbowała przekonać szefa jakimkolwiek sposobem, lecz ten wydawał się mieć serce z kamienia. Zrezygnowana kobieta doczłapała się do mieszkania i już od samego progu poczuła, że coś jest nie tak. Xaviego, który powinien już wrócić ze szkoły nigdzie nie było, a do tego ten bałagan. Rozejrzała się uważnie i szybko dostrzegła kartkę, która wisiała na lodówce. Podeszła bliżej i przeczytała wiadomość, która sprawiła, że ledwo ustała na nogach. "Wrócę gdy znajdę ojca, nie martw się o mnie. Kocham cię!", to właśnie te słowa pozostawił jej syn. Trzęsącymi dłońmi złapała za telefon i wykręcił numer policji. Starsza kobieta w słuchawce kazała jej poczekać chwilę. Blondynka jeszcze raz rzuciła oko na całe mieszkanie i dostrzegła zdjęcia, które przykrywały prawie cały stół. Poznała je od razu. Właśnie stało się to czego bała się najbardziej.
- Cristiano.. - powiedziała drżącym głosem, ściskając w ręku stary kawałek papieru.

sobota, 25 stycznia 2014

Pierwszy

Barcelona, 5 stycznia 2014 r.
Niektórzy wraz z nowym rokiem wmawiają sobie tzw. postanowienia noworoczne. Przeważnie to czysta fikcja, lecz przynajmniej w przypadku blondynki było inaczej. Wraz z nadejściem nowego roku stary, dobry Paryż zamieniła na słoneczną Barcelonę. Na początku jej uczucia odnośnie tego miejsca były mieszane, lecz po przekroczeniu progu nowego lokum wątpliwości minęły. Mieszkanie leżało blisko plaży w starej, ale dobrze utrzymanej kamienicy. Nie było zbyt duże, ale bardzo przytulne. Najlepsze na jakie mogła pozwolić sobie pracując jako agentka nieruchomości. Zostało jeszcze nawet kilka euro na mały remont. Może czarne ściany i biała podłoga? Albo chociaż jakaś modna tapeta? - myślała. Jednak marzenia musiała odłożyć na później. Robiło się  ciemno, a walizki nadal były w samochodzie. Odkręciła wszystkie grzejniki i postanowiła przytargać jak najwięcej. Jak każda kobieta miała sentyment do pięknych przedmiotów, więc było tego dość sporo. Ubrała ciepłą kurtkę i szalik, by następnie udać się po pierwszy karton. Motywowana głodem wybrała ten, który skrywał patelnie i inne kuchenne przedmioty. Po zaledwie dwudziestu minutach musiała jednak przyznać rację facetowi od przeprowadzek. Wniesienie zawartości tira ma 4 piętro było poza możliwościami drobnej dziewczyny. Rzuciła więc wszystko w przysłowiową "cholerę" i niechętni postanowiła wyłożyć kilka groszy za zrobienie tego przez zawodowców. Wróciła do środka i ujrzała swojego syna. Siedział pod grzejnikiem i raczył się jedzeniem z fast fooda. Xavier miał już 12 lat i z każdym dniem stawał się coraz przystojniejszym młodym mężczyzną. W mgnieniu oka z słodkiego i bezbronnego dziecka zmienił się w nastolatka. Na początku było jej bardzo ciężko z dzieckiem, bez rodziców, w sumie bez nikogo. Właśnie wtedy w życiu młodej matki pojawiła się babcia Catherine. To u niej w Paryżu zamieszkała razem z małym. Zawsze jej pomagała, starała się zrozumieć, a nie wyśmiać jak rodzice. Właśnie dlatego od czasu ucieczki nie miała z nimi żadnego kontaktu. Czy tęskniła? I to bardzo. Każdego dnia myślała o rodzinnym domu, o tym czy dobrze zrobiła. Oni jednak zadzwonili tylko raz. Wiedzieli gdzie jest, ale nawet nie przyjechali. Zapewne taka córka nie była ich godna. Byli zbyt zajęci robieniem kariery. Dziewczyna jednak nigdy nie lubiła użalać się nad sobą. Usiadła obok syna i postanowiłam cieszyć się pierwszym dniem w nowym miejscu. Sięgnęła do kubka z jedzeniem po kawałek kurczaka, lecz posunięcie to szybko okazało się wielkim błędem.
- Co to za ohyda?! - wrzasnęła jak oparzona, biegnąc w stronę kranu.
- Myślałam, że lubisz dużo ostrej papryczki. - odparł, zanosząc się śmiechem. Gdy to robił wyglądał zupełnie jak jego ojciec i to chyba jedyne ich wizerunkowe podobieństwo. Włosy i oczy miał zdecydowanie po matce, karnację także. Uśmiechu jednak nie dało się oszukać. On skrywał największy sekret.
- Pogadamy jak będzie czas kieszonkowego. - uśmiechnęła się zadziornie, by następnie zatopić usta w zimnej H2O.
- Pogadamy jak będzie czas wyprzedaży. - odgryzł się rozbawiony chłopiec.
- Jak na razie ja tu zarabiam. No chyba, że coś przegapiłam. - posłała mu groźne spojrzenie, lecz po chwili zaśmiała się.
- Mamo, a będę mógł jutro jechać z Davidem na stadion? - poprosił ze słodką miną, zmieniając temat.
- Ten Barcelony? - zapytała, szukając w torebce telefonu, który oznajmił sms'a.
- No!
- Pewnie, ale musicie uważać i ciepło się ubrać. - odparła z uśmiechem, podchodząc do okna. Odblokowała Samsunga i odczytała treść wiadomości - "Twój wybawca przybył! Otwieraj", który dodatkowo opatrzony był chyba tysiącem serduszek.
- Mamo! Nie jestem już małym dzieckiem. - wymamrotał niezadowolony nastolatek. Dziewczyna jednak dawno przestała go słuchać. Otworzyła drzwi i ujrzała za nimi swojego narzeczonego. Wysoki brunet miał w rękę bukiet róż i czekoladki. Shanti natychmiast rzuciła mu się w ramiona. Nie widziała mężczyzny prawie miesiąc i każdy dzień bez niego był prawdziwą torturą. Dziewczyna czuła, że przystojny Francuz może być tym jedynym. Stał się ojcem dla Xaviera, zawsze starał się jej pomóc, a co najważniejsze dawał jej miłość i bezpieczeństwo.
- Tak bardzo tęskniłam! - krzyczała szczęśliwa, całując kolejny raz z rzędu jego soczyste usta.
- Ale ja i tak bardziej! - odparł rozbawiony, obejmując ją w tali swoimi silnymi ramionami.
- Ale czemu jesteś tak szybko? Coś się stało? Przecież miałeś być we Francji jeszcze tydzień. - lustrowała jego twarz dociekliwym wzrokiem.
- Skarbie, wszystko jest dobrze. - odpowiedział, siląc się nawet na uśmiech, lecz dziewczyna szybko rozpoznała, że coś go trapi. Wpuściła mężczyznę do środka, prezent odłożyła na stolik, a chłopcu kazała iść obejrzeć swój pokój. Gdy już zostali sami postanowiła w końcu dowiedzieć się prawdy.
- Wywalili się z pracy, tak? - bardziej stwierdziła niż zapytała, stając przodem do okna, które skrywało delikatnie oświetlony krajobraz miasta.
- Kryzys jest, chcieli mi płacić mniej to odszedłem. Nie będę robić za takie pieniądze, mam honor. - stwierdził chłodnym tonem, siadając przy stole.
- A pomyślałeś może za co mamy utrzymać dziecko?! - wykrzyczała, rzucając w jego kierunku żółtym wazonem, a więc pierwszym przedmiotem, który wpadł jej do ręki.
- To nie mój bachor! Nie wystarczy ci, że robię mu za ojca?! - odparł naburmuszony Francuz, patrząc na nią z wyrzutem.
- Wynoś się stąd! - odpowiedziała wściekła. Nie chciała o nim myśleć w tym momencie, a co dopiero go oglądać. Złapała zdezorientowanego mężczyznę za rękę i odstawiła za drzwi. Ten nawet się nie awanturował. Był chyba na to zbyt dumny.  Poprawił jedynie marynarkę i odszedł bez słowa. Dziewczyna wróciła do środka i zobaczyła swojego syna, po którego minie szybko wyczytała, że musiał słyszeć każde słowo.
- Nienawidzę go! - powiedział młody chłopiec. Podbiegł do niej i przytulił się mocno.
- Damy sobie radę, zobaczysz, Xavi, damy. - uśmiechnęła się nieznacznie, gładząc ręką jego blond włoski.
- Ojciec by taki nie był! On by nas kochał! - krzyknął, biegnąc do swojego pokoju. Położył się na swoim dużym łóżku i zakrył twarz poduszką, próbując zamaskować łzy. Blondynka usiadła obok niego. Było jej równie smutno jak chłopcu, ale musiała zachować spokój.
- Xavi, rozmawialiśmy już o tym milion razy. - wycedziła przez zęby.
- Czemu nie powiesz mi kim jest mój ojciec? - odwrócił się i spojrzał w oczy matki wzrokiem, którego żadna matka nie chciałaby ujrzeć u swojego dziecka. Wzrokiem pełnym żalu, pretensji, złości.
- To skomplikowane. - rzuciła krótko i bez jakichkolwiek emocji. - Śpij już, jest bardzo późno. - złożyła delikatny pocałunek na jego czole i opuściła pokój, zostawiając drzwi lekko uchylone, by mogło wpadać nimi światło z korytarza.
- I tak cię znajdę, tato. - powiedział już sam do siebie. Wyciągnął spod materaca stary rysunek. Spojrzał zaszklonym wzrokiem na twarz ojca, którą sam namalował. Była niezbyt wyrazista, zniszczona przez upływający czas. Dla chłopca jednak była cenniejsza niż największy diament. Przytulił obrazek do serca, okrył swoje zamarznięte ciało kocem i zamknął oczy, by po chwili odpłynąć w świat marzeń.  
__________________________
Przeczuwam, że większość z Was aktualnie chce mnie zabić, no ale.. xd Chciałabym też podziękować za wszystkie komentarze, są bardzo motywujące, co przydaje się niesłychanie. Zwłaszcza, kiedy pogoda kompletnie odbiera chęci do życia ;/ Do następnego i miłego czytania <3

sobota, 18 stycznia 2014

Prolog

It's like I checked into rehab and baby, you're my disease...
Madera, 12 Sierpnia 1993 r.
Ulicami małego miasteczka szedł pewien chłopiec. Na około miał około 7 lat. Jego ubrania były całe w błocie, a oczy spowite łzami. Płakał dzisiejszego dnia, płakał i dnia poprzedniego. Był zbyt mały by zrozumieć pewne rzeczy, ale wiedział, że nigdy nie będzie taki jak jego ojciec. Mężczyzna w średnim wieku przyszedł do domu pijany, znów. Jednak ten raz był wyjątkowy. Portugalczyk nie poszedł spać tak jak zwykle. Tym razem był agresywny, jakby w amoku. Rzucał przedmiotami, a na końcu uderzył swojego synka. Chłopiec ciągle miał w głowie jedno pytanie, czym zawinił swojemu ukochanemu tatusiowi? Przecież zawsze układał wszystko na miejsce, pomagał mamie, nawet ostatnio narąbał drewna do starego piecyka. Szedł krętymi ulicami i wciąż nie mógł zrozumieć. W końcu po chwili znalazł się pod drzwiami jedynej osoby, która zawsze potrafiła go zrozumieć. W malutkim, ale eleganckim domu mieszkała 5 letnia dziewczynka. Byli przyjaciółmi praktycznie od urodzenia. To ona zawsze grała z chłopcem w piłkę, gdy koledzy mówili, że jest dla nich za słaby. To z nią chodził po drzewach, biegał po piaszczystych plażach. Praktycznie wszystko robili razem. Chłopiec wszedł do jej domu i ujrzał mamę koleżanki. Młoda kobieta nigdy nie wydawała mu się miła. Zawsze miała jakieś "ale", ciągle czepiała się o wszystko. Czasami przypominała chłopcu jego ojca. Mieli bardzo podobne charaktery. Młody przywitał się z kobietą i szybko pognał na górę, gdzie mieścił się pokój jego koleżanki. Zapukał cicho i wszedł do środka. Powitał go widok dziewczynki, która ubrana w różową sukienkę z niezadowoloną miną czesała swoje blond włosy.
- Cześć, Shanti. - przywitał się wesoło, siadając obok niej.
- Cześć, cześć. - westchnęła cicho, odkładając szczotkę do złotego kuferka.
- Co robisz? - zapytał, przyglądając się jej uważnie.
- Ta gruba ciotka przyjeżdża i matka chce mnie przerobić na Barbie. - wymamrotała naburmuszona. Spojrzała uważnie na chłopca i szybko dostrzegła ranę na jego policzku. Nie była zbyt duża, ale wciąż krwawiła. Dotknęła jej delikatnie, widząc grymas bólu na twarzy kolegi.
- To nic takiego, wypadek mały. - wymyślił szybko, odsuwając się od dziewczynki.
- Ten "wypadek" powinien oberwać 100 razy mocniej! - zeszła z łóżka i mocno tupnęła nogą. - Idziemy! - obwieściła, zakładając zwykłe trampki, które tak bardzo lubiła nosić.
- Gdzie? - zapytał, patrząc na nią z niepokojem.
- Do twojego ojca! Już ja mu powiem! Zobaczy jeszcze! - wykrzyczała wojowniczo.
- Ale ja nie chcę. - wlepił wzrok w kolorowy dywan.
- Więc zostań u mnie na noc, niech się trochę pomartwią. - odparła już nieco spokojniej, siadając blisko przyjaciela. Wtuliła się w jego ramiona i zamknęła swoje zielone, duże oczy.
- Mama będzie potem zła i nie pozwoli mi zagrać w meczu. - uśmiechnął się krzywo, bawiąc się włosami dziewczynki.
- Ale jeszcze raz i im nagadam, zobaczą jeszcze. - powiedziała pod nosem, zaciskając mocno swoją małą pięść.
- Ja się kiedyś z tobą ożenię. - zaśmiał się radośnie, zaczynając gilgotać swoją towarzyszkę.
3 listopada 2002 r.
Minęło 9 lat. Świat poszedł do przodu, lecz jedno się nie zmieniło. Dzieci, które w dzieciństwie tak uwielbiały się ze sobą bawić wciąż były najlepszymi przyjaciółmi. W szkole wszystkie przerwy spędzali na wspólnej rozmowie, wieczorami grali w piłkę na pobliskim boisku. Zawsze byli razem, niezależnie od wszystkich. Jednak ten tydzień miał być ostatnim w dziejach ich przyjaźni. Młody Portugalczyk miał grać w dobrym klubie, niestety daleko od rodzinnej Madery, a rodzice dziewczyny dostali ofertę pracy w samych Włoszech. Po tylu latach przyjaźni mieli tak po prostu podać sobie dłoń i pożegnać, czyżby na zawsze? Oboje bardzo tego nie chcieli, ale nie mogli protestować. "Widać tak musiało być" - mówili ich rodzice. Nie wiedzieli czy mają rację, nie rozumieli jeszcze wielu rzeczy. Wiedzieli tylko jedno - to, że będą tęsknić. Na dzień przed wyjazdem chłopca postanowili spotkać się w domku na drzewie, który wybudowali gdy byli mniejsi. Trzymając się za ręce weszli do zakurzonej chatki, która mieściła się blisko rzeczki i usiedli na starym materacu. Pomieszczenie wyglądało jakby zaraz miało rozpaść się w drobny mak, ale to nie było ważne. Ustawili kilka świeczek i wystrój od razu stał się przyjemniejszy.
- Więc to nasz ostatni dzień razem. - drobna blondynka przerwała ciszę, patrząc w oczy swojego przyjaciela. Po jej policzku spływała łza, którą tak bardzo starała się ukryć, lecz on od razu ją zauważył.
- Zostanę sławnym piłkarzem, a wtedy zamieszkamy razem w ogromnym domu z basenem, pięcioma psami, zobaczysz! - odparł ze swoim zniewalającym uśmiechem, ocierając delikatnie jej policzek.
- Nie wierzę w bajki, przykro mi. Minie miesiąc i od razu o mnie zapomnisz. - stwierdziła smutno, patrząc przed siebie.
- Nie zapomnę, przestań. Obiecuję ci to, Shanti. - musnął delikatnie jej policzek, powodując przyjemne dreszcze na jej ciele. Znów przeniosła wzrok na jego oczy. Wpatrywała się w nie długo, jakby zatonęła w ich czekoladowej głębi.
- Więc musisz mi to jakoś udowodnić. - uśmiechnęła się nieznacznie, kładąc dłoń na jego opalonym policzku.
- A w jaki sposób mam to zrobić? - zapytał cichym głosem, zbliżając się do niej coraz bardziej.
- Chcę to zrobić tu i teraz, z tobą. - odpowiedziała pewnym głosem.
- Jesteś tego pewna? - spojrzał w jej oczy lekko zdziwiony słowami przyjaciółki. Ta jedynie skinęła głową, by po chwili połączyć się z nim w czułym pocałunku. Był pierwszy w jej życiu i z pewnością najwspanialszy. Usta chłopaka potrafiły doprowadzić do obłędu. Czułe, a zarazem z charakterem, namiętnie i wręcz wulgarne. Pragnęła ich coraz więcej, częściej. Portugalczyk lewą ręką objął dziewczynę w tali, a prawą delikatnie pozbawił ją kolorowej bluzki na ramiączkach. Szybko dali ponieść się namiętności. Ubrania wylądowały na podłodze, a oni nadzy na starym materacu. Na początku blondynka bała się bólu, lecz dotyk przyjaciela, wszystko, co robił sprawiało, że ten minął w ułamku sekundy. Z czasem było jej coraz przyjemniej. Kochali się długo i namiętnie. Byli tak bardzo pogrążeni w swoim uczuciu. Chcieli by ich pożegnanie było wyjątkowe i było. Wkrótce wyczerpani zasnęli wtuleni w siebie nawzajem pod okryciem starego koca. Bardzo zmęczeni, ale wciąż szczęśliwi.
2 miesiące później, Rzym, Włochy.
Młoda blondynka siedziała pod ścianą swojego pokoju. Z jej oczu wciąż spływały łzy. Próbowała je powstrzymać, ale wciąż ich przybywało. Nie wiedziała jak teraz będzie wyglądało jej życie. W ręku trzymała test ciążowy z wynikiem pozytywnym. Powtarzała go kilka razy, lecz zawsze wychodził taki sam. Próbowała jakoś skontaktować się z przyjacielem. Liczyła, że może on powie jej, co teraz powinna zrobić. Tak bardzo chciała usłyszeć z jego ust, że będzie dobrze, lecz ten nie odbierał telefonu od miesiąca. Na początku dzwonił codziennie, a potem? Tak po prostu przestał. Czyżby już nie była mu potrzebna? Złamał obietnicę i zapomniał o niej? Nie umiała tego zrozumieć. Przerwało jej dopiero pojawienie się matki. Weszła do pokoju naburmuszona jak zwykle, zmierzyła dziewczynę z pogardą i szybko zauważyła przedmiot w jej ręku. Wyrwała jej test ciążowy i już wiedziała, co jest powodem płaczu córki.
- Ty masz 14 lat, gówniaro cholerna! - wrzasnęła, wymierzając jej cios w policzek. Pierwszy raz w życiu dziewczyna widziała ją w takim stanie. Liczyła, że chociaż ona jej pomoże, powie cokolwiek dobrego, lecz otrzymała jedynie strach i obelgi. Szybko w pokoju pojawił się także ojciec blondynki. Wysoki szatyn spojrzał na przedmiot w ręku żony i jego początkowo wesoła mina szybko przemieniła się we wściekłość.
- Ty ją tak wychowałaś! Przy książkach powinna siedzieć, a nie się kurwić z kim popadnie! Nie będę robił na bachora- wygłosił i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami z całej siły.
- Kochanie, zaczekaj! - krzyknęła w jego kierunku. - Opłacimy jej aborcję, pozbędziemy się tego problemu! - dodała, biegnąc do mężczyzny. Zostawiła dziewczynę samą w pokoju. Ta spojrzała smutnym wzrokiem na swój brzuch. Położyła na nim rękę i poczuła, że słowa matki nie mogą stać się prawdą. Mimo młodego wieku kochała to dziecko i wiedziała, że zrobi dla niego wszystko, co będzie trzeba, choćby miała zostać kompletnie sama da radę.
- Ono jest moje, nie wasze! - krzyknęła, wyciągając z szafy swój sportowy plecak. Włożyła do niego kilka najpotrzebniejszych rzeczy, trochę pieniędzy, jakieś kosmetyki. Nie miała żadnego planu, ale czuła, że musi walczyć o swoje maleństwo. Założyła plecak i cichym krokiem opuściła mieszkanie. Rodzice pochłonięci planami morderstwa jej dziecka nawet tego nie zauważyli. Gdy znalazła się już na ulicy zaczęła biec. Nie miała określonego celu podróży, po prostu biegła. Wiedziała, że każde miejsce będzie dla niej lepsze niż rodzinny dom.