6 miesięcy później - Madera
- Cristiano! Cristiano, rusz się, do cholery! - brzmiał donośny głos dość niepozornej Portugalki. Chodziła niczym porażona prądem, wciąż nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Powinna odtransportować swojego brata na wyznaczone miejsce już 10 minut temu, a on wciąż okupował łazienkę. W jej głowie wciąż szumiały trzy słowa: nieodpowiedzialny, głupi, bezmyślny. Była bliska kompletnej destrukcji, gdy w końcu jej przystojny braciszek raczył opuścić pomieszczenie. Stanął na środku salonu, kręcąc się w miejscu niczym małe dziecko, które właśnie ma odbyć pierwszy dzień w przedszkolu.
- I jak wyglądam? - zapytał w końcu, uśmiechając się nieśmiało. Stanął na baczność, dzielnie czekając na werdykt.
- Jak spóźniony na własny ślub. - Przewróciła oczami, dając wyraz swej irytacji.
W odpowiedzi otrzymała gromki śmiech. Mężczyzna popukał się w czoło, ze spokojem poprawiąc swój krawat.
- Przecież ceremonia zaczyna się o 17:00, a jest dopiero... - Spojrzał na tarczę zegarka, który miał na ręku. Uśmiech z jego twarzy zniknął w ułamku sekundy, niemalże nadając temu zjawisku prędkość światła. - Czemu mi nie mówiłaś, że już 16:47?! - wrzasnął niczym oparzony, zaczynając swój taniec pośpiechu dookoła salonu. Jeszcze kilka minut temu dokładnie pamiętał, co ma zabrać, lecz stres usunął każdą wiadomość z jego umysłu. Pamiętał jedynie o zabraniu kluczyków do samochodu i o swej siostrze, choć nie bez małego przypomnienia. Do czarnego Lamborghini wpadł niczym burza. Pasy bezpieczeństwa były dla niego czymś zbędnym. Ledwie zamknął drzwi, a już był na drodze, niemalże wpadając przy tym na grupkę przechodniów. Jechał niczym wariat, omijając wszelkie zakazy i nakazy. Liczyło się jedynie dotarcie do celu, nic więcej.
- Ty nas pozabijasz! - wydusiła Katia, która niemalże wbiła paznokcie w fotel, gdy piłkarz wyprzedzał na trzeciego kolumnę aut.
- Oj, przestań, czy kiedykolwiek nas zabiłem? - odparł, śmiejąc się pod nosem.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - stwierdziła z przerażeniem w swych brązowych oczach.
Znów usłyszała jego śmiech. Tym razem mówiący nie więcej niż "przecież wiem, co robię". Owszem, był pewny siebie aż do bólu. Nie czuł respektu nawet wobec fotoradaru, który minął z zawrotną prędkością, przy okazji uśmiechając się do pamiątkowej fotografii.
- Spokojnie, przynajmniej mogę ci obiecać, że zginiesz w doborowym towarzystwie - rzucił żartem, w końcu podjeżdżając pod pełen ludzi kościół. Dookoła było mnóstwo samochodów, lecz zero paparazzich. Data uroczystości była niezmiernie trudna do utrzymania w tajemnicy, ale jedno spojrzenie na to magiczne miejsce i był pewien, że starania były warte efektu. Stary, dość mistyczny kościółek leżał na skraju miejscowości. Od kiedy Cristiano był dzieckiem, Madera bardzo się zmieniła, ale to jedno miejsce pozostało niezmienne. Pamiętał, że w dzieciństwie chodził tu w każdą niedzielę prosić Boga o spełnienie marzeń, a teraz znów tu był, lecz tym razem podziękować za wszystko, co otrzymał od losu. Opuścił auto, wdychając świeże, ciepłe powietrze. Znów miało ten sam zapach. Zapach, który znał ze swoich młodzieńczych lat na pamięć. Nie miał jednak czasu na dalszą analizę atmosfery. Szybkim krokiem pognał do wnętrza świątyni, by w końcu zostać mężem ukochanej kobiety. Wszedł bocznym wejściem, gdzie mieściła się garderoba. To właśnie tam zastał swoją Shanti, która nerwowym krokiem przemierzała pokój wzdłuż i wszerz. Miała ona na sobie białą, długą suknię, która delikatnie podkreślała kształt jej dość sporego, bowiem liczącego siedem miesięcy brzucha. Wyglądała idealnie, piłkarz był pewien od pierwszego spojrzenia. Bez słowa podszedł do widocznie złej ukochanej, biorąc jej ciało w swe silne ramiona. Czuł, jak z każdą sekundą jej nastrój staje się coraz spokojniejszy i był pewien, że to jego zasługa.
- Przepraszam, nawet nie mam słów, by się wytłumaczyć - wyszeptał czułym głosem, gładząc czule jej policzek. Cóż, było mu najzwyczajniej w świecie wstyd za swoje bezmyślne zachowanie.
- Już myślałam, że znalazłeś po drodze chudszą - rzuciła pod nosem, kończąc wypowiedź cichym śmiechem. Musnęła swymi czerwonymi ustami policzek mężczyzny, zostawiając na nim smugę, którą delikatnie starła palcem. - Chodźmy, goście czekają - dodała już ciszej, czując dłoń przyszłego męża w swoim pasie. Przytuleni do siebie nawzajem i tak bardzo zakochani doszli do miejsca, w którym stała Katia, wróżąc ich rozstanie. Cristiano jeszcze raz spojrzał swym rozczulonym wzrokiem w stronę blondynki, idąc korytarzem w stronę części, gdzie miała odbyć się uroczystość. Po chwili stracił ją z pola widzenia, lecz jego serce nadal miało przed swym obliczem jedynie widok tej pięknej istoty. Gdy stanął pod ołtarzem, wszyscy siedzieli już w skupieniu, czekając na pojawianie się panny młodej. Obok stał jego najlepszy przyjaciel imieniem Pepe, gdzieś dalej siedziała reszta Królewskich wraz ze składem trenerskim. Byli tu koledzy z Manchesteru, rodzina piłkarza, jego ukochani synowie, którzy mieli na sobie piękne garnitury. Byli wszyscy, którzy czynili tą wyniosłą chwilę istnym cudem. Najważniejszą osobą była jednak ona. Szła w jego kierunku, mając obok siebie swojego dziadka, u którego przecież mieszkała tak długo. Dookoła grała charakterystyczna muzyka, goście stali, z zachwytem i zazdrością przyglądając się tej cudownej kobiecie. A ona stanęła obok swego Cristiano, uprzednio mocno wtulając się w ramiona Stephena. Chwyciła mocno dłoń narzeczonego i skupiła się na słowach, które mówił ksiądz. A mówił bardzo pięknie. Słuchała każdego słowa z ogromnym przejęciem, choć nigdy nie była typem osoby wierzącej. W końcu jednak nadszedł czas ich przysięgi. Kapłan już począł mówić tradycyjną formułę, gdy przerwał mu Cristiano.
- Chciałbym powiedzieć coś od siebie - rzucił cichym, stremowanym głosem, szukając czegoś w swych kieszeniach. Szukał i szukał, lecz zastała go jedynie pustka. Zapomniał, stało się najgorsze z możliwych. Musiał podjąć jednak szybką i męską decyzję. Spojrzał w oczy swej ukochanej i przemówił prosto z serca: - Shanti, miałem przygotowane małe przemówienie, ale znasz mnie dobrze i chyba już wiesz, co się z nim stało - zaczął, dodając nerwowy uśmieszek. - Skarbie, chciałem ci dziś powiedzieć coś, co może już wiesz, ale leży mi na sercu. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu byliśmy praktycznie nierozłączni. Byliśmy tylko dziećmi, ale już wtedy byłem pewien, że dla mnie jesteś całym światem. Nie zawsze umiałem ci to okazać, ale... - zawahał się chwilę, rzucając spojrzenie w stronę gości. - Ale pragnę być przy tobie każdego dnia, mówić ci, jak piękna jesteś, chronić przed wszystkim, co mogłoby ci zagrozić. Chcę jedynie, by uśmiech zawsze widniał na twojej pięknej twarzy. To da mi pełnię szczęścia. Jestem świadomy, że mam mnóstwo wad, ale tylko przy tobie czuję się tak naprawdę szczęśliwy. I chociaż ludzie przysięgają tu sobie miłość do śmierci, dla mnie to czysty absurd. Jeżeli istnieje życie wieczne, chcę kochać cię już na zawsze. Najzwyczajniej w świecie bez ciebie jestem nikim. Może i mam sławę i pieniądze, ale nie mam tego, co najważniejsze - serca. To ty jesteś moim sercem. Dajesz mi powód do życia i za to będę ci wierny już wiecznie. Kocham cię, moja gwiazdeczko - ostanie słowa wypowiedział niemalże szeptem, ze spuszczoną głową oczekując jej reakcji.
- Ale Cristiano, ja nic nie przygotowałam - odparła, ukazując pojedyncze łzy na swej bladej twarzy.
- Skarbie, nie musisz mówić nic. Udowadniasz mi swoją miłość każdego dnia, każdej minuty, sekundy. Jesteś po prostu wyjątkowa. - Ułożył usta w delikatny uśmiech, chwytając obie jej dłonie. Spojrzeli w swoje oczy, które pochłonęły ich zmysły na dobre kilka sekund. Łatwo było odczytać z nich wielkie uczucie, jakim bez wątpienia się darzyli. Oczy, one nigdy nie kłamią.
- Tak - przerwała ciszę swym głośnym, stanowczym słowem. Nie mogła czekać ani sekundy dłużej, gdyż było to zbyt wielkim cierpieniem.
- Jeszcze nie zdawałem tego pytania, dzieci - wtrącił starszy ksiądz, który z uśmiechem słuchał ich słów.
Cristiano jednak ani myślał słuchać kogokolwiek oprócz swojej ukochanej. Gestem ręki poprosił Keplera o obrączki, wciąż spoglądając w jej kierunku niczym w najpiękniejszy obraz świata.
- Ja też tak. Milion razy tak - dodał po chwili, swym promiennym uśmiechem obdarzając jej osobę. Gdy otrzymał obrączki, natychmiast założył jedną na palec kobiety, a drugą przekazał w jej ręce. Po chwili i on miał na sobie symbol ich wielkiej miłości, który połyskiwał w smugach światła, które przez kolorowe witraże docierały do mistycznego miejsca.
- Takie pary życzyłbym sobie codziennie - ogłosił kapłan, który swym ciepłym wyrazem twarzy nadawał przyjemne uczucie ich sercom. - Jesteście małżeństwem, niech was Bóg błogosławi, moje dzieci. - Uczynił znak krzyża.
Ich usta nie czekały jednak do zakończenia jego słów. Przylgnęły do siebie, z ogromną namiętnością drażniąc się nawzajem. Stali wtuleni w siebie, a ludzie klaskali, chcąc przekazać im w prezencie ten cudowny klimat i odrobinę szczęścia. Gdy Shanti odsunęła się od swego męża i spojrzała w kierunku gości, była pewna, iż to najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Xavier, który od miesiąca nosił nazwisko ojca, jej ukochany Junior i mała Carrie, która niedługo miała się pojawić w ich życiu, a pośród tego Cristiano - to oni tworzyli tę chwilę.
*
- Chodź, mam dla ciebie prezent - począł mówić Cristiano, ze swym nieco podejrzanym entuzjazmem prowadząc żonę na zewnątrz pięknej, białej sali, w której znajdowali się już od dobrych kilku godzin. Była ona spełnieniem marzeń. Elegancka, wręcz magiczna, a do tego pełna ludzi, którzy tak wiele dla nich zrobili. Teraz musieli jednak ją opuścić i ruszyć podświetloną przez latarnie ulicą. Szli długo, wręcz wycieczka ta zdawała się trwać wieczność. Shanti pytała o cel ich wizyty niemalże co pół minuty, lecz mężczyzna wciąż odpowiadał jej swym charakterystycznym uśmiechem i czułym pocałunkiem, który zapewne miał jej przekazać, iż jest to cel pozytywny. W końcu dotarli na miejsce. Gdy zboczyli w wąską uliczkę, ich oczom ukazała się polana, na której stało stare, wiekowe drzewo. Chłodne powietrze otaczało ich zewsząd, a oni stali niczym słupy, obserwując dany obiekt. W końcu Shanti nie wytrzymała.
- Cristiano, bardzo ładny krzak, ale zaraz stanę się bryłą lodu, więc wracajmy - wymamrotała pod nosem, pocierając swe odziane przez jedynie cienki sweterek ramiona.
Zareagował szerokim uśmiechem. Podszedł bliżej drzewa, które dotknął, spoglądając na nie z niemalże uczuciem miłości.
- Ty naprawdę nic nie pamiętasz? - zapytał nieco zaskoczony.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Długo będziemy tu stali? - dodała, powoli tracąc cierpliwość.
- Będziemy i to bardzo długo, bo tu stanie nasz dom. Tu wszystko się zaczęło i dlatego to miejsce musi być nasze. Kupiłem je, niedługo ruszą prace - ogłosił z nieukrywaną dumą i przejęciem, które bez wątpienia królowały w jego sercu.
Nie była w stanie uwierzyć. Dopiero w tym momencie jej umysł skojarzył wszystkie fakty. Stała właśnie w miejscu, które było początkiem ich historii. To tu bawili się, gdy mieli po kilka lat; to tu poczęli swojego pierwszego syna; to tu przeżyli tak wiele smutków i radości. To stare, nieco pochylone drzewo dało im tak wiele.
- Cristiano, ale przecież kiedyś był tutaj las. Co się z nim stało? - podeszła bliżej starego dębu, który dotknęła swą delikatną dłonią. Był taki zniszczony, kruchy. Miał już wiele lat, a przez zaniedbania począł umierać. Przetrwał kilka wojen, a zabił go nasz chory pęd za pieniędzmi.
- Nie wiem, zapewne go wycięli. Tak to już wyglądało, gdy kupiłem ten teren - westchnął, stając za swoją ukochaną. Objął ją czule, swe gorące dłonie kładąc na jej sporych rozmiarów brzuchu. Głowę oparł na jej ramieniu, a myśli skupił na jej cudownym zapachu. - Został tylko ten nasz dąb. To musi być jakiś znak, nie sądzisz? - dokończył, uśmiechem rozjaśniając myśli kobiety.
- Chciałabym mu jakoś pomóc - odparła cichym głosem, obracając się do Cristiano, by spojrzeć w jego czekoladowe oczy. - Moglibyśmy zrobić na nim domek na drzewie, obok postawić huśtawkę i zjeżdżalię dla dzieci... - ciągnęła, swym zmysłowym uśmiechem racząc jego osobę.
- Zrobimy wszystko, co tylko możliwe. Obiecuję ci to, kochana - przysiągł natychmiast, składając delikatny pocałunek na jej dłoni.
- Myślisz, że chłopcom i małej się tu spodoba? - zapytała, jeszcze raz rzucając pełne podziwu spojrzenie w stronę wiekowej rośliny.
- Sądzę, że jeśli choć trochę cech odziedziczyli po nas, będą po prostu zachwyceni - stwierdził z uśmiechem na ustach. Uśmiechem, który niczym wirus w ułamku sekundy przedostał się na twarz jego ukochanej.
- Kocham cię, wariacie. - Zarzuciła swe delikatne dłonie na jego ramiona.
Nachylił się nieznacznie i już po chwili całował jej krwiste usta, czyniąc swym językiem prawdziwe cuda.
*
Gdy powrócili do hotelu, gdzie miało miejsce ich wesele, było już grubo po północy. Zakochana para miała w głowie jedynie dwa słowa - noc poślubna. Wciąż patrzyli na siebie pełnym pożądania wzrokiem, przemierzając korytarze budynku. Nagle jednak zatrzymał ich głos Xaviera, którmu ewidentnie leżało coś na sercu.
- Tato, mogę ci zająć kilka minut? - zapytał elegancki blondyn, stając obok rodziców.
- Idź, poczekam na ciebie w pokoju - zarządziła Shanti, składając delikatny pocałunek na jego policzku. Następnie odeszła w stronę ich sypialni, a swych mężczyzn pozostawiła w samotności.
Postanowili oni udać się w bardziej ciche miejsce. Padło na taras w pokoju Xaviera. Stanęli na nim, spoglądając na siebie nawzajem z częstotliwością pięciu sekund. Piłkarz czekał na ruch syna, lecz po kilku minutach musiał przejść do ataku.
- Coś się stało? - rzucił zmartwionym tonem głosu, próbując przeanalizować w swej głowie miliony możliwych scenariuszy.
- Jenny okazała się zwykłą idiotką - westchnął, opierając swe dłonie o metalową barierkę. - Chciała bilety na ligę, a gdy jej odmówiłem, kazała mi zejść sobie z oczu - dodał już ciszej, wtapiając wzrok gdzieś w horyzont.
- Przykro mi, naprawdę. Tak to już bywa, gdy człowiek posiada pieniądze, sławę. Nigdy nie wiadomo czy komuś naprawdę zależy. Dlatego musimy uważnie dobierać sobie przyjaciół - odparł jego ojciec, stając obok swego smutnego syna. On także nie raz cierpiał z podobnego powodu, znał to wstrętne uczucie.
- A ja dla niej biłem się z największym prosiakiem w szkole - fuknął pod nosem, kręcąc głową na boki, by dać wyraz swojej głupocie. - Tato, z czasem będzie lepiej? - dodał już spokojniej, z uwagą patrząc na twarz mężczyzny.
- Że co robiłeś? - natychmiast podłapał temat, swą miną jednoznacznie określając podejście do tego rodzaju sposobów rozwiązywania problemów. - Nie będzie prościej, będzie tylko gorzej. Ale masz coś, co czyni cię silniejszym. Synu, masz rodzinę, której zawsze będzie na tobie zależeć - dokończył, ukazując delikatny uśmiech.
- Dziękuję, tato. - Natychmiast wpadł w ramiona ojca. Przytulili się mocno, poklepując się nawzajem po plecach. - A tak w ogóle to jest późno, dobranoc! - rzucił wesołym tonem, chcąc jak najszybciej zniknąć z pola widzenia mężczyzny. Przeczuwał bowiem niezły wykład na temat przemocy, którego jednak wolał uniknąć.
- Xavier, ale nie zmieniaj tematu, bo bicie się jest... - zaczął zdecydowanym tonem, lecz syn nie dał mu skończyć. Szybkim krokiem powrócił do środka, prowokując śmiech piłkarza. No tak, w końcu był całym nim.
_____________
Więc doszliśmy do końca... Prawie pół roku po rozpoczęciu tego opowiadania w końcu mamy epilog. Co sądzicie? Ja uważam, że dla mnie było to bez wątpienia cudowne doświadczenie. Prawie 14 tysięcy wyświetleń, 320 komentarzy, 28 rozdziałów, mnóstwo nerwów i radości. Robi wrażenie! Zwłaszcza, że nie jest to mistrzostwo świata i wiele, naprawdę wiele należałoby poprawić. Ale cóż, wiele nauczyło mnie pisanie tej historii. Ze swojej strony mogę obiecać jedynie, że poziom kolejnego opowiadania postaram się systematycznie podnosić. Czasami trudno wyłapać mi niektóre błędy na tablecie, który ma kilka lat i morduje prędkością, ale postaram się ogarnąć także błędy i nie zabijać języka polskiego. No i wypadałoby dodać podziękowania... Chciałabym więc wyrazić swą wdzięczność wszystkim, którzy poświęcili choć minutę na przeczytanie moich bzdur. Nie raz chciałam zrezygnować, ale widząc, że ma to sens, odczuwam ogromną radość i motywację. Ihr wart am besten auf der ganzen Welt! :D
A odnośnie kolejnych opowiadań... Będą prawdopodobnie dwa. Jedno już znacie, a drugie na razie jest pomysłem. Pomysłem, a raczej dwoma pomysłami. W wakację postaram się jakoś to ogarnąć. I cóż, to już koniec! Pozdrawiam Was serdeczne i danke za wszystko <3
Najcudowniejsze zakończenie świata!
OdpowiedzUsuńTo ja Ci dziękuję,że dzielisz się swoimi opowiadaniami,że mogę je czytać <3.
I również dziękuje Ci,że poświęcasz czas na moje wypociny i zawsze zostawisz komentarz,to daje kopa do dalszego pisania :).
To było najlepsze z zakończeń jakie czytałam!!!!
OdpowiedzUsuńSzkoda,że to koniec.
Czekam na Twoje kolejne opowiadania z niecierpliwością
Jejku, jak pięknie! Chciałoby się czytać tylko takie zakończenia.
OdpowiedzUsuńCzekam na inne opowiadania od ciebie :*
Pozdrawiam xD
Kocham ten blog! Piękna końcówka, nareszcie szczęśliwi Cristiano z Shanti. Idealnie<3
OdpowiedzUsuńJAK SŁODKO <3 No naprawdę nie wiem co powiedzieć! Będzie mi brakowało wybryków Ronaldo i kochającego go Shanti... No ale wszystko co dobre kiedyś się kończy...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za to opowiadanie!
http://cofnieta-w-czasie.blogspot.com/2014/06/odcinek-3.html
OdpowiedzUsuńzapraszam na nowość :)
Bardzo pięknie wszystko jest opisane :) Ale smutne że już koniec .
OdpowiedzUsuńMi to opowiadanie bardzo się spodobało jak wiemy nie jestem tu od narodzin tej historii ale przeczytałam wszystkie rozdziały każde słowo wciągało mnie dogłębnie więc teraz liczę że bardzo szybciutko pojawi się pierwszy rozdział na blogu Cassidy :)
Pozdrawiam i zapraszam na nowosc do siebie :)
Przepraszam za nieobecność. Niedługo wpadnę i oczywiście skomentuję epilog (:<)
OdpowiedzUsuńJa <3
OdpowiedzUsuńCudowne opowiadanie, cudowny epilog. Oczywiście, będę czytała inne Twoje opowiadania, bo normalnie mnie zahipnotyzowałaś.
Przy przemowie Cristiano aż łkałam płaczem - po prostu CUDOWNIE! <3
Cieszę się, że wszystko skończyło się cudownie. A to miejsce? Nieźle pomyślane! I znowu przy tym fragmencie płakałam, ale cóż...
Po raz enty piszę: CUDOWNIE!
Ale szkoda, że to już koniec :( Mogłabym czytać i czytać...
No cóż. WENY ŻYCZĘ! :)
(poinformujesz mnie o nowym opowiadaniu, lub z nowego bloga o nowym rozdziale? Z góry dziękuję!)
Pozdrawiam
Aleksji
http://facebook.com/StanZaczytany
stanzaczytany@gmail.com
The best...
OdpowiedzUsuńZakończenie niesamowite, dawno nie spotkałam się, by ktoś utrzymywał opowiadanie na tak wysokim poziomie, jedno jest pewne - talentu do pisania to Tobie nie brak! ;)
Szkoda, że to już koniec tego opowiadania, ale takie życie... :(
Pozdrawiam i zapraszam na dwójkę: http://durante-la-vida.blogspot.com/2014/06/odc-2-agresywny-gracz.html
Nie będę się zbytnio wysilać, ponieważ ty sama wiesz doskonale, że twoje opowiadanie o Crisie i Shanti jest świetne. Dlatego chciałam ciebie tylko serdecznie zaprosić do siebie.
OdpowiedzUsuńMoje opowiadanie jest całkowicie z innej bajki. Historia Lexi Lonwer i Cristiano Ronaldo.
"Moje życie nie było ułożone różami. Zawsze ktoś mi musiał wbić nóż w plecy. Od samych narodzin los nie dawał mi ani minuty wytchnienia. Najpierw śmierć rodzicielki podczas moich narodzin. Wytykanie mi przez biologicznego ojca, że to przeze mnie moja matka umarła. Mój ojciec nigdy mi tego nie był wstanie wybaczyć, aż do tej chwili. Zawsze traktował mnie jak powietrze. Nigdy nie chciał brać udziału w mym wychowaniu. Od niemowlaka, można by powiedzieć, że miałam wpajaną zasadę: „ Jesteś winna śmierci mojej żony!”. Jednak kiedy to stwierdził nie wziął pod uwagę, że JA DO CHOLERY NIE PCHAŁAM SIĘ NA TEN ŚWIAT! Mógł to wziąć pod uwagę kiedy zapładniał moja matkę. Wiedział, że jest ona śmiertelnie chora, a pomimo tego pozwolił jej zajść ze mną w ciążę. Nie zrozumiem go nigdy. Zawsze ten temat będzie dla mnie bolesny, lecz nie poddam się tym stwierdzeniom, iż ja jestem temu winna. Jednocześnie można twierdzić, że moja egzystencja jest ciągła walką o swoje rację i bezpieczeństwo, które pewnego dnia zostało zachwiane i zmieniło totalnie dotychczasowy tryb życia..."
"...O to moja historia z przeszłości. Historia Lexi Lonwer, zwanej L.L., która właśnie stoi na japońskim ringu, i która będzie walczyć o tytuł Mistrzyni Świata w turnieju Kickboxingu Kobiet..."
Zapraszam .... http://lexilonwer-cr7.blogspot.com/
55 yr old Accountant III Cale Brosh, hailing from Burlington enjoys watching movies like Vehicle 19 and Jigsaw puzzles. Took a trip to Birthplace of Jesus: Church of the Nativity and the Pilgrimage Route and drives a McLaren F1 GTR Longtail. Najwiecej artykul
OdpowiedzUsuńlista adwokatow w rzeszowie
OdpowiedzUsuń