Obudziło go ostre światło dobiegające do jego oczu. Mężczyznę bolało prawie wszystko, lecz głowa zdecydowanie najbardziej. Przyłożył do niej swoją dłoń i poczuł opatrunek. Momentalnie do jego umysłu powróciły wszystkie wspomnienia. Spojrzał z przerażeniem na grupę lekarzy, która zgromadziła się wokół jego łóżka.
- Co z Shanti? - wydusił z siebie, głośno przełykając ślinę.
- Pani Suarez jest obecnie na badaniach, ale szybko wróci i wtedy na pewno będzie Pan mógł porozmawiać z nią. - odparła przyjazna kobieta, w końcu pozwalając mężczyźnie spokojnie nabrać powietrza. Jego ukochana żyła, miała się całkiem dobrze, czyli nie wszystko było jeszcze stracone, mieli szansę na szczęśliwe życie z dziećmi. Właśnie, dopiero teraz pomyślał o swoim nienarodzonym dziecku.
- A moje dziecko? Co z moim dzieckiem? - zapytał cichym głosem, z uwagą lustrując twarz kobiety. Ta natychmiast zmieniła swój wyraz. Z przyjaznego nastawienia i radości zostały jedynie cierpkie smugi goryczy. Nie musiała nawet nic mówić, on już wiedział.
- Robiliśmy wszystko, co tylko się dało, ale niestety Pana partnerka poroniła. - wytłumaczyła spokojnym głosem, burząc świat mężczyzny niczym kostki domina. Nie wytrzymał, nie mógł tego wytrzymać. Od dziś jego losem będzie życie z świadomością, że zabił swoje dziecko. Tak, to wszystko jego wina, był tego pewien. Już nie zobaczy pierwszych kroków swojej malutkiej kruszynki, już nie nauczy jej jeździć na rowerze, nie pokaże jej cudownych miejsc, nie będzie mu dane nawet położyć kwiatka na grobie swojego dziecka. Żaden normalny człowiek nie przyjąłby tego spokojnie, to absurd.
- Możecie zostawić mnie samego? - poprosił. Wszyscy spełnili jego życzenie, został kompletnie sam. Rozejrzał się dookoła siebie, szybko dostrzegł pożądany przedmiot. Podszedł do szafki i wziął do ręki fiolkę z jakimś lekiem. Nie znał jego nazwy, nigdy nie był geniuszem chemicznym. Wiedział jednak, że jest groźny, a to było dla niego najważniejsze. Usiadł na skraju łóżka, spojrzał jeszcze raz w stronę okna. Było dziś tak pięknie, wspaniała pogoda, by umrzeć. - Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. - wyszeptał, powoli wstrzykując lekarstwo w swoją żyłę. Substancja zadziałała bardzo szybko. Kilka sekund później widział już jedynie nadchodzący sen i biegnących w jego kierunku lekarzy..
Ostatnie z szeregu badań w końcu dobiegło końca. Nie miała już sił kompletnie na nic, nawet na oddychanie. Z obojętnością jadła otrzymany jogurt, starając ułożyć sobie to wszystko w głowie. Straciła dziecko, swoje ukochane dziecko. Wiedziała o jego istnieniu zaledwie kilka godzin, lecz zdążyła już pokochać je całym sercem. Najchętniej dołączyłaby teraz do swojego maleństwa, ale myśl o dwóch ukochanych chłopcach, których musi wychować i wspierać dodawała jej sił do życia. W jej myślach często gościł także Cristiano. Tak bardzo chciała w końcu poczuć zapach jego perfum, powiedzieć mu kilka ważnych słów. Musiała mu powiedzieć wszystko o swojej miłości. Nigdy nie wyznała mu tego, choć on starał się tak bardzo. Czuła się z tym fatalnie, niczym potwór. Mężczyzny jednak nadal nie było w jej sali. Pielęgniarka przekazała jej, że już się wybudził, więc czemu nie przychodził? Nie kochał jej już? Nie mogła tego zrozumieć. Zawołała kogoś z personelu, chcąc w końcu coś wiedzieć.
- Może mnie Pani zawieźć do mojego chłopaka? - zapytała, choć jej ton przypominał bardziej rozkaz.
- Bardzo bym chciała, ale to niemożliwe.. - zawahała się przez chwilę, swoim wyrazem twarzy przyprawiając blondynkę niemalże o zawał serca. - Próbował popełnić samobójstwo, jest w tym momencie nieprzytomny. - dokończyła w końcu.
- Cristiano? Nie, to nie może być prawda.. Wy się mylicie, on by tego nigdy nie zrobił! - wykrzyczała w kierunku kobiety.
- Przykro mi, niestety to prawda, ale jego stan jest stabilny. Na szczęście nie zażył bardzo poważnej substancji. - tłumaczyła, lecz dziewczyna była już w zupełnie innym świecie. Jest Cristiano, jej kochany Cristiano chciał zrobić sobie krzywdę. Czyżby z jej powodu? Skrzywdziła go w końcu tak bardzo. Odebrała mu syna, niemalże karierę, narzeczoną, a teraz jeszcze mogła pozbawić go życia. Dlaczego była aż takim potworem? Może to ona powinna zginąć? Nie była w stanie dłużej zgłębiać się w myślach. Bolały one zdecydowanie zbyt mocno. Poprosiła pielęgniarkę o przewiezienie do sali ukochanego. Zgoda nie nastąpiła szybko, lecz w końcu została osiągnięta. Siedząc na wózku inwalidzkim, jechała w stronę sali Cristiano. Jej nastrój był fatalny, ale po zauważeniu osób na korytarzu stał się wręcz agonalny. Mama jej ukochanego, jego siostry, wszyscy czekali, by zobaczyć mężczyznę. Nie poznali jej, taka była jedyna jasna strona tej sytuacji. Po chwili była już na miejscu, u niego. Starała się zachować pozory spokoju, widok ukochanego podłączonego do różnych urządzeń zwyciężył. Łzy mimowolnie leciały po jej policzkach, serce biło niczym oszalałe. Była bardzo słaba, ale musiała znaleźć się jak najbliżej niego. Wyprosiła wszystkich obecnych, a sama zajęła miejsce na skraju jego łóżka. Chwyciła mocno jego dłoń. Była taka zimna, dlaczego?
- Cristiano, czemu mi to zrobiłeś? Powinieneś wiedzieć, jak bardzo cię potrzebuję. - wyszeptała, kładąc głowę na jego torsie. Nie chciała obserwować jego twarzy, nie potrafiła. Zamknęła swoje obolałe od łez oczy, wtulona w ciało mężczyzny najmocniej jak tylko to możliwe.
- Shanti, przepraszam.. - usłyszała nagle jego cichy, zachrypnięty głos. Był taki słaby, nie miał siły nawet przytulić swojej ukochanej. Jedynie otworzył swoje czekoladowe oczy, które natychmiast poraziły promienie światła, nakazując im zamknąć się. - Shan, ja nie chcę żyć, proszę.. - dokończył po chwili. Spodziewał się ciężkich słów, nie otrzymał ich jednak. Blondynka powoli uniosła się z nad jego torsu, by następnie połączyć się z nim w czułym pocałunku.
- Jesteś mi potrzebny, jesteś potrzebny nam wszystkim. Ty musisz żyć, nie rozumiesz? - mówiła wprost do jego ust, lecz on nie słuchał. Był jakby w amoku swoich przekonań, zupełnie innym świecie.
- Ale ja zabiłem moje dziecko, moją małą dziewczynkę. - schował twarz w dłonie, jakby chcąc odizolować się od rzeczywistości. - Mogła być taka piękna, a przeze mnie nigdy nie zobaczy tego świata, nie pokocha nikogo. Zabiłem ją, nie powinienem żyć..
- Cristiano, ale to nie jest twoja wina! - przerwała mu natychmiast, stosując krzyk jako ostatnią deskę ratunku. - Jeśli ktoś jest winny to jestem to ja. To ja prowadziłam ten cholerny samochód! - jej twarz znów zalało morze łez. Tego dnia straciła swoją córkę lub synka, teraz mogła stracić ukochanego. To zdecydowanie zbyt wiele dla jednej osoby.
- Ale może gdybym nie krzyczał wtedy na ciebie byłoby inaczej. Może ona byłaby tu teraz.. - nieśmiało położył dłoń na jej dłoni, jakby bał się, że za chwilę znów zostanie odrzucony. - Shan, ja..
- Teraz będziesz żył dla swoich synów, dla mnie, dasz radę, razem damy. - dokończyła za niego, chcąc narzucić mu swoje stanowisko.
- Nie widzisz, że to nie ma sensu? Dajcie mi umrzeć, tak będzie najlepiej. - mruknął pod nosem, zwracając głowę w stronę okna, by nie musieć spoglądać w jej oczy.
- Jeśli myślisz, że pozwolę ci.. - już chciała wykrzyczeć mu wszystko, co podświadomie podpowiadało jej serce, lecz przygotowane słowa minęły w ułamku sekundy. Bowiem drzwi sali otworzyły się, a do środka weszła starsza kobieta. Blondynka doskonale wiedziała kim jest owa osoba. Lecz czy ona wiedziała kim jest Shanti?
- Synku, czyś ty oszalał? - zaczęła głosem pełnym pretensji, żalu. Szybko jednak przerzuciła swoją uwagę na gościa Cristiano. Obecność dziewczyny w samym szlafroku i piżamie, całej we łzach, była zdecydowanie czymś niestandardowym. - Cristiano, a może przedstawisz mi przyjaciółkę? - zażądała natychmiast, przybierając wyraz twarzy dowódcy sił zbrojnych.
- Mamo to jest Shanti, moja.. - zawahał się przez chwilę. W końcu jak miał ją nazywać? Nigdy nie zgodziła się na bycie jego dziewczyną, nie był nawet pewien czy chciałaby tego po tym wszystkim. - Moja Shanti. - dokończył cichym głosem, kompletnie nie mając w głowie innego pomysłu.
- Boże, ta Shanti? - starsza kobieta wytrzeszczyła swe oczy, by po chwili mieć już dziewczynę w swoim silnym uścisku. - Dziecko drogie, ile ja cię lat nie widziałam! Tak wyrosłaś!
- Panią też bardzo miło widzieć, Pani Aveiro. - mruknęła, czując, że do jej płuc dopływa coraz mniej powietrza. Kobieta może i nie była ogromna, lecz uścisk miała na miarę zawodnika sumo.
- Mamo, razem z Shanti mamy syna. - przerwał im Cristiano, tworząc na twarzy swojej matki coś na miarę miny odzwierciedlającej moment zobaczenia ducha. Starsza kobieta musiała zająć miejsce na pobliskim krześle, by zachować trzeźwość umysłu i nie zemdleć. Takich wiadomości w końcu nie słyszała codziennie. Ba, możnaby rzec, że podobne scenariusze widywała jedynie w serialach.
- Czyli ta rozmowa o tym synie, który niby ma 12 lat i ostatnio go poznałeś..
- Tak, Xavier jest naszym synem. - przerwała jej blondynka.
- I to naprawdę cudowny chłopak. - dodał wyjątkowo spokojny Cristiano.
- Ale jak to możliwe? Czemu wcześniej nie mówiłeś mi o nim? - natychmiast rozpoczęła swoją falę pytań. Mężczyzna spojrzał jedynie w kierunku swojej ukochanej. Było jej bardzo ciężko mówić o dawnych czasach, widział to. Posłał jej delikatny uśmiech, jakby chcąc ukoić jej nerwy.
- Mamo, możemy o tym nie rozmawiać? - zapytał z nadzieją. - Wszyscy potrzebujemy spokoju, to był bardzo ciężki dzień. A poza tym chłopcy są w domu sami, ktoś musi do nich pojechać, więc wiesz.
- Wyślę twoje siostry, a wy kochani odpoczywajcie. - odparła serdecznym tonem, by po chwili zniknąć za drzwiami pomieszczenia. Para znów została sama. Siedzieli w ciszy, obserwując siebie nawzajem. Mężczyzna wydawał się dziwnie obojętny, aż za bardzo obojętny. Czyżby coś się za tym kryło? Nie miała odwagi zapytać. Jedynie złożyła czuły pocałunek na jego ustach, informując o wyjściu w celu zakupu coli z pobliskiego automatu. Nie protestował, wbrew pozorom nawet ukazał drobny promień radości na swojej dotychczas matowej twarzy. Wydawało się, że się jest lepiej. Właśnie, wydawało. Przeszła zaledwie kilka kroków, gdy na jej drodze stanęło dziwne uczucie. Nie umiała go określić, po prostu wkradło się do jej umysłu, nakazując powrót do ukochanego. Posłuchała. Szybkim krokiem wtargnęła do jego sali, a widok, który otrzymała zatrzymał jej serce w miejscu. Mężczyzna trzymał w ręku nóż, oglądał go pustym, bezuczuciowym wzrokiem, budząc przerażenie. Blondynka zareagowała instynktownie. Pozbawiła go przedmiotu, nie unikając przy tym protestów. W końcu jednak ostrze leżało na podłodze, a jego oczy, te czekoladowe oczy, które tak bardzo kochała, wypełniły łzy.
- Ja.. ja.. - próbował coś powiedzieć, lecz dobór odpowiednich słów był dla niego zbyt wielkim wyzwaniem.
- Kocham cię, rozumiesz?! - uniosła głos, kładąc obie dłonie na jego policzkach, chcąc zmusić go do kontaktu wzrokowego. - Tak bardzo cię kocham, Cristiano.. - dokończyła prawie szeptem, płacząc już razem z nim.
___________________
Z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować sieci T-Mobile, która swoim bajecznym zasięgiem spycha mnie do średniowiecza xc
Ech, przez ostatnie dni nie pisałam prawie wcale, więc nowy nie mam pojęcia kiedy się pojawi. Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba ;*
Ps : Zaległe komentarze pod blogami uzupełnię, gdy tylko będę miała normalny internet. Pamiętam o wszystkich, bez obaw <33
Cudowne :) nie spodziewałam się tego
OdpowiedzUsuńO kurwa.
OdpowiedzUsuńto takie nodpowiedniejsze słowo do tego rozdziału.
Czytałam go z oczami jak piątaki, a ustami szeroko otwartymi, ze szok ;o
Okej,nie wiem jak inni, ale ja czekam juz na ten nowyy < 3
Nie wiem,kompletnie nie wiem,co mam napisać ...
OdpowiedzUsuńŁzy w moich oczach...Szok... Ten odcinek jest chyba najbardziej smutny i najbardziej przerażający. Nie wiem,nie chcę nawet myśleć,co by było,gdyby Shanti się nie wróciła.
No i stało się...
OdpowiedzUsuńPoronienie to chyba najgorsze, co mogło teraz spotkać Shanti. I do tego Cristiano, który traci sens życia i jakąkolwiek wiarę. To straszne, że tak łatwo się poddał. Nie rozumiem go kompletnie. Owszem, stracił dziecko i mógł obwiniać się o ten wypadek, ale jak, do cholery, mógł w ogóle próbować zostawić Shan samą?! Przecież ona go potrzebuje, a najbardziej teraz, kiedy poroniła, a on dopuszcza się próby samobójczej...? Co za paranoja. Teraz powinni być razem, bo przecież widać, jak bardzo się kochają, a nie poddawać się i skazywać samych siebie na samotność. Mam nadzieję, że jakoś uda im się po tym wszystkim pozbierać. Cristiano ma dla kgo żyć! Ma całą rodzinę, która zjechała się do spzitala, ma przede wszystkim Shanti i ma synów!!! Teraz najważniejsze, żeby byli wszyscy razem, jak rodzina. Myślę, że sobie poradzą i że ich silna miłość pokona wszelkie przeciwności. :)
Trzymam kciuki i pozdrawiam, caro
Osz kurde, a jednak - poroniła. Co ona teraz musi przeżywać, ale nie tylko Shanti, bo tak samo także i Cristiano. Kurczę, i jeszcze Ronaldo chciał popełnić samobójstwo?!
OdpowiedzUsuńAch, no i rodzice Portugalczyka dowiedzieli się, że mają już dwunastoletniego syna... jakoś zbytnio nie byli zaskoczeni.
Co za straszny rozdział... ale i nie wiedzieć czemu - bardzo mi się spodobał, zwłaszcza końcówka, kiedy to Shanti wyrwała mu nóż z ręki, aby nie zrobił sobie czegoś złego, i to jak krzyknęła, że go kocha.
Jejku, po takim rozdziale, to ja z zapartym tchem się nie mogę nextu doczekać! :D
JESTEŚ NIENORMALNA! :c I to nie jest takie se "ah, Ty jesteś nienormalna" tylko "JESTEŚ NIENORMALNA!"... :c jak w ogóle śmiesz?! :( Mam nadzieję, że to wszystko się dobrze skończy! Bez przesady, no :(
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na mojego bloga o Neymarze :)
OdpowiedzUsuńLiczę na szczerą opinię w komentarzu ;)
http://queriendote-en-mis-brazos.blogspot.com/
Pozdrawiam :*
Wow, mocno poruszający odcinek.
OdpowiedzUsuńZarówno ten, jak i poprzedni to takie dwa wyciskacze łez. Aż trudno to jakoś skomentować.
Nie potrafię sobie wyobrazić Cristiano w podobnej sytuacji.
Naprawdę, poza smutnym faktem śmierci ich dziecka, to odcinek genialny.
Pozdrawiam ^^
Naprawdę się wzruszyłam, co jest mocno dziwne. Nie mogę uwierzyć, że Cris chciał się zabić. I to nie jest jego wina, że Shanti poroniła. To wypadek był wszystkiemu winien. Niech nawet nie próbuje zrobić tego ponownie.
OdpowiedzUsuńCzekan na nowy! Pozdrawiam! :D
Zapraszam na nowy rozdział :P
http://siete-jugadores.blogspot.com/
OŁ MAJ GOSZ!!!!! Co tu się dzieje?! Co tu się dzieje! Czy on oszalał?!! Teraz, kiedy najbardziej jest potrzebny Shanti, to się wycofuje? Nie no, tak być nie może! Jestem ogólnie w szoku. Nie znajduję innych słów, jak to, że wytrąciłaś mnie z mojej strefy komfortu... Ale bynajmniej, nie traktuj tych słów jako negatywnej opinii. Wręcz przeciwnie, właśnie za to kocham Twoje opowiadanie, że jest takie nieprzewidywalne i niesztampowe! Jesteś cudowna!
OdpowiedzUsuńCałuję mocno!
P.S. U mnie nowość :)
kurczę, pamiętam, że jak czytałam poprzedni rozdział, to nie mogłam uwierzyć w to, co się stało, a raczej może się stać... teraz tym bardziej. strasznie mi przykro, że stracili dziecko. muszę Ci przyznać, że bardzo ładnie to opisałaś, jeśli chodziło o Cristiano i tą malutką dziewczynkę. kurczę. brak mi słów.
OdpowiedzUsuńtakiego rozwoju wydarzeń jeśli chodzi o Ronaldo to się nie spodziewałam. naprawdę. samobójstwo to nie jest najlepsze rozwiązanie a on przecież ma dla kogo żyć. oboje muszą być teraz silni. wierze, że któregoś dnia wreszcie będą szczęsliwi. chociaż... mają siębie, kochają się więc w jakimś sensie już są.
uwielbiam <3
Świetne, szukałam właśnie takiego bloga ♡♡♡
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta!!! :*
http://zmiennajakpilka.blogspot.com/ NOWOŚĆ
OdpowiedzUsuńCzyżbyś napisała fragment Romea i Julii? :D
OdpowiedzUsuńŚwietne, oczywiście oprócz tego, że ja również z nimi płaczę. A tego nie lubię robić.
Ogólnie jesteś wredna, bo tak wciągasz swoim opowiadaniem, że od rana nic innego nie robię, niż czytam Twoje dzieło. A zapewniam, że mam już masę spóźnień.
No, ale co tam...
CZYTAM DALEJ! :D